poniedziałek, 13 stycznia 2014

HISTORIA - 240 trasa - 13.01.2011

Warszawa: Ogród Saski - Plac Piłsudskiego - Senatorska - Miodowa - Plac Zamkowy - Stare Miasto - Nowe Miasto - Powązki - Dworzec Gdański - Świętokrzyska - Marszałkowska - Metro Centrum - Aleje Niepodległości - Wejnerta.

Ciężko na duszy cofać się wstecz o 3 lata, bo dokładnie wtedy 13.01.2011 pożegnałem na warszawskich Powązkach, Przyjaciela Życia, Krzysia.
To pierwsza warszawska trasa, szkoda, że w takich okolicznościach. Nigdy przedtem podczas pobytu w stolicy nie traktowałem tego na zasadzie wycieczki. Warszawa była moim drugim domem.
Tak się złożyło, że już w tym XXI wieku, oboje z Krzysiem zachorowaliśmy, lecz każdy z nas, jeden przed drugim, nie powiedział drugiemu o swoich problemach, aby nie sprawiać kłopotów.
Nie miałem pojęcia, w jak ciężkim stanie jest On. Nie wiedziałem, że przez szereg lat był królikiem doświadczalnym na leki przeciwnowotworowe. To przedłużyło Mu życie o prawie 10 lat, ale ile się nacierpiał... O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero w dniu pogrzebu, jak i też potwierdzenie tego, jak ważny byłem w Jego życiu.
Pomyślałem, że zanim udam się na Powązki, to przypomnę sobie te miejsca w Warszawie z Nim związane. Stąd pomysł trasy warszawskiej. Miałem w 2011 roku pójść z Nim w góry, ale nie miałem świadomości, że to było pocieszanie, bo nie dałby rady... Skoro nie było nam dane wspólne wędrowanie szlakami, to niech ono będzie teraz, w dniu Jego ostatniej ziemskiej podróży na miejsce wiecznego spoczynku.
O 9.05 rozpocząłem tę swoistą wędrówkę w Ogrodzie Saskim. Pogoda taka sama jak i obecnie, czyli w 2013 roku. Już wtedy zima później zaczynała się niż w połowie stycznia.
I przypomniałem sobie, jak 21 lutego 1976 roku z bijącym sercem szedłem na pierwsze spotkanie z Krzysiem do Teatru Narodowego, w dniu premiery "Mickiewicza", w którym grał rolę Zana.
Mijam Grób Nieznanego Żołnierza, Plac Piłsudskiego, wtedy zwany Zwycięstwa i docieram do teatru od strony Wierzbowej. Tam wtedy poznaliśmy się i to przerodziło się w Przyjaźń (przez duże P) i trwało prawie 35 lat... co ja piszę, dalej trwa, tylko, że oboje jesteśmy w innych bytach.
Potem przez Plac Zamkowy, Stare i Nowe Miasto w kierunku Powązek. Wspominam te wszystkie miejsca sprzed lat...
Powązki. Jestem tu po raz pierwszy w życiu i idę zobaczyć kawałek polskiej historii. Przed pójściem do kościoła, zaglądam jeszcze do grobu, pod zieloną kratkę, widzę, że wymurowany.
Sama uroczystość pogrzebowa sprowadziła tutaj tłum ludzi. Zamieszanie w kościele, bo gdzieś zawieruszyli się pracownicy firmy pogrzebowej obsługującej poprzedni pogrzeb. I tak, żałobnicy tamtego nie mogli opuścić kościoła, a tu już przywieźli ciało Krzysia i są nowi. Nawet najbliżsi nie mieli gdzie usiąść. Ludzie czasem są bezwzględni, niby uczestniczą w takiej ceremonii, a zarazem okazują się egoistami. Zapomnieli gdzie przyszli i po co. Rodzina w końcu poszukała krzeseł i na nich spoczęła.
Równo w południe zaczęła się ceremonia. Oj, mocno to przeżyłem. Mój przyjazd tutaj wydawał się niemożliwy ze względu na stan zdrowia... a jednak zmobilizowałem się i resztką sił przyjechałem, bo nie mogłem tak Krzysia zostawić bez pożegnania.
Złożenie do grobu nastąpiło o 13.45. Były przemówienia, wcześniej córka odebrała odznaczenie , pośmiertnie nadane przez Prezydenta RP. Potem z głośników rozległy się dźwięki ulubionej piosenki Krzysia, w wykonaniu Leonarda Cohena. Ja wycofałem się z tłumu i tak jak za życia, na spotkaniach publicznych, zawsze przychodziłem do Niego ostatni, tak i teraz chcę być ostatnim. Mam w końcu jeszcze coś Mu do powiedzenia.
W czasie, gdy inni ludzie żegnali się z Nim, ja zwiedzałem cmentarz, w końcu i ja dotarłem.
Nigdy nie przypuszczałem, że będę uczestniczył w pogrzebie człowieka, pod względem ważności drugiego po mojej Mamie, w tak młodym wieku. To zaledwie 60 lat...
Potem już powrót do Warszawy, metrem z Dworca Gdańskiego do centrum i potem ponownie metrem. Wysiadłem naprzeciw Polskiego Radia, miejsca tak mocno związanego z Krzysiem.
Stamtąd niedaleko do przyjaciół na ulicę Wejnerta, którzy bardzo mi pomogli przetrzymać ten ciężki moment. Była poezja, były śpiewy... Dotarciem tam o 15.55 zakończyła się ta trasa.
Wtedy Powązki zobaczyłem po raz pierwszy, a teraz będąc w stolicy, nie wyobrażam sobie, że mógłbym tam nie wstąpić.

4 komentarze:

  1. Jakże inna jest ta wędrówka Stasiu! Niesamowita treść pełna wzruszeń...Świat w którym znajduje się Krzysztof jest wolny od cierpień. On wie, że Ty pamiętasz ...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy pamiętasz, ale 3 lata temu było to na bieżąco wgrane na "psz".
    Dzięki za dobre słowa. Teraz niektóre zdjęcia musiałem podretuszować, bo wtedy były robione innym aparatem i także wtedy nie miałem jeszcze programu, który mógłby to uczynić. Także pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak Stasiu, pamietam Twoją relację sprzed lat.
    Bardzo wzruszyło mnie Twoje opowiadanie. Dawno nie byłam w Warszawie, a załączone zdjęcia w takiej właśnie scenerii doskonale uzupełniają treści.
    Niezwykłe, pełne głębokich przeżyć.
    Pozdrawiam Stasiu i życzę dużo zdrowia w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrześniowe wycieczki po Warszawie (393 i 394) pokażą więcej.
      Miłego wieczoru.

      Usuń