piątek, 27 kwietnia 2018

705 trasa - 25/26.04.2018

Kraków Oleandry - Piłsudskiego - Rynek - Starowiślna - Dietla - Grzegórzecka - Teatr Variété - Kompania Kuflowa Sukiennice - Oleandry - Planty - Floriańska - Rynek - Kompania Kuflowa Sukiennice - Kraków Mały Rynek.

Postanowiłem, że od tej trasy, pierwsze zdjęcie niekoniecznie będzie mapką, czy pierwszym wykonanym zdjęciem, ale będzie ono sztandarowe... i tak pokazuję Sukiennice na krakowskim rynku, które w ciągu 2 dni czterokrotnie były odwiedzane i to dniem i nocą. To zdjęcie później pokaże się ponownie, ale już na swoim właściwym miejscu w relacji.
Zamykając poprzednią napisałem, że tamta była do różańca, a ta będzie do tańca... i tak też się stało, o tym oczywiście później, bo teraz muszę pomarudzić na praktyki przewoźników. Otóż, dwoje z nich, Janiso i Lajkonik, obsługują linię z Wisły do Krakowa. Dobrze, że są, dobrze, że wożą pasażerów... ale oni prowadzą wojnę pomiędzy sobą. Jeszcze w ubiegłym miesiącu jeździli w miarę, ale od kwietnia Lajkonik swoje kursy do Krakowa przyśpieszył w stosunku do Janiso o prawie 10 minut. Janiso też odpowiedziało i teraz jeździ jeszcze przed Lajkonikiem o średnio 13 minut wcześniej. Gdzie tu interes pasażera? Dwa autobusy jadą jeden za drugim kilka razy dziennie tą samą trasą... a może jeździliby z godzinowym odstępem czasu i wtedy wilk byłby syty i owca cała... a tak jeden chce pożreć drugiego.
Ktoś dał przyzwolenie na taki rozkład jazdy i dziwię się tej instancji, bowiem w żadnym wypadku do takiej sytuacji nie powinni byli dopuścić.
Zdecydowanie wolałbym przyjechać do Krakowa o godzinę wcześniej, ale niestety mogłem tylko wybierać godzinę później pomiędzy dwoma. Wybrałem wygodniejszy, bo większy, czyli Lajkonika.
Dotarłem w Krakowie do Schroniska Młodzieżowego Oleandry o 16.50 w środę i to była godzina startu tej 2-dniowej trasy. Znalazłem się tutaj z chęci spotkania się z moimi kochanymi Artystami, czyli z Grażynką Łobaszewską i zespołem Ajagore. Poprzednio widzieliśmy się w Bielsku-Białej miesiąc temu, ale przez ten miesiąc wydarzyło się w moim życiu tyle różnych sytuacji, że pół roku nie starczyłoby na normalne ich dzianie się. Chciałem i musiałem odreagować, a to najlepiej wychodzi przy muzyce granej na żywo i to przez Ulubieńców.
Teraz idę ze schroniska do Teatru Variété na ulicy Grzegórzeckiej, bo tam o 19-tej będzie koncert. Idę ulicą Piłsudskiego, potem wchodzę na rynek, potem ulicą Starowiślną dochodzę do Dietla i od tego miejsca będzie to mój debiut dreptaczy aż do teatru. Pogoda cudna, wiosenna, ale temperatura letnia.
Radosne powitanie z Artystami o 18.20, oczywiście te wszystkie fragmenty spotkania o prywatnym charakterze nie są focone. Jedyne fotki z garderoby to z żeńskiej informacja, że tutaj swoje miejsce ma Basia Kurdej-Szatan, a w męskiej Tadeusz Huk. Niestety, wszystkie inne nazwiska aktorów nic mi nie mówią. W lustrze mistrza Huka robię sobie zdjęcie, robię także fotkę ciekawej informacji dla aktorów o pralni... a także na koniec spotkania wspólne zdjęcie "paczki", do której też od czasu do czasu dołączam.
Koncert rozpocznie się o 19.10. Zaskoczony jestem, że nie ma z zespołem akustyka Pawła, który jeszcze miesiąc temu był z nimi, ale okazało się, że chłopak wygrał światowy casting na statek wycieczkowy po Morzu Karaibskim i jest szefem wszystkich akustyków tamże.
Tym razem koncert nagłaśniał teatralny akustyk i robił to perfekcyjnie.
Wychodząc na scenę, Grażka powiedziała o śmierci bardzo bliskiej osoby, która w sobotę będzie miała pogrzeb... i to wszystko musi być na czas koncertu schowane w sercu... wypisz, wymaluj - w ciągu tego miesiąca śmierć Basi. Jakże Ją rozumiem.
... a ten dzisiejszy koncert był jednym z najlepszych w ich wydaniu, w jakich uczestniczyłem i aż żal, że nie nagrano tego. Był taki spontaniczny, publiczność tak samo go odebrała. Oczywiście bis... przed wyjściem na bis mówię do Grażki, że nie ma się co dziwić. Ciągle koncertują, zapełniają sale, mimo braku ich nagrań w mediach. Do nich nie przychodzą przypadkowi ludzie, ale wyrobieni muzycznie, łaknący tekstów prawdziwych tekściarzy i łaknący magicznych dźwięków. ... a ponadto za to płacą i są szczęśliwi, że mogą być na takich koncertach, kupują płyty, nawet ostatnia "Sklejam się" teraz jest też na winylu.
Odpowiedziała - pewnie w tym coś jest i poszła na scenę i znowu owacja... a potem kolejka po autografy.
Koncert zakończył się o 20.40.  Były prywatne spotkania z sympatykami, oczywiście znowu żadnej fotki, bo może ktoś mógłby sobie nie życzyć upublicznienia... i tak po kolejnej godzinie, o 21.40 żegnam się z nimi i idę w drogę powrotną na Oleandry. Pada deszcz, więc pod parasolem, ale już w okolicach Poczty Głównej przestało padać.
Będąc przy Sukiennicach zapachniało mi jedzonko w Kompanii Kuflowej. Żołądek stwierdził fakt, że nic dziś nie jadłem i wstąpiłem na pyszne jak zawsze tutaj placki po zbójnicku z gulaszem i sosem grzybowym z całymi prawdziwkami, których doliczyłem się 15 sztuk... do tego małe piwo i tak sobie tam posiedziałem między 22.10 a 22.55.
Na rynku usłyszałem dźwięki muzyki i radosne okrzyki ludzi tańczących. Dołączyłem do nich, ale moich pląsów nie widać, bo jakoś nie miałem zaufania, żeby komuś dać mój aparat.
Do schroniska wróciłem o 23.20 i jakże się zdziwiłem, że prawie we wszystkich oknach jest światło, a przecież rygorystycznie podobno przestrzegają ciszy nocnej od 22.00. Mało tego, było bardzo hałaśliwie, szkolnicy z najmłodszych klas balangowali, do tego tłukli w ściany i nikt z opiekunów nie reagował do 2 w nocy, bo wtedy się uciszyło naturalnym zmęczeniem młodych wojowników. O odpowiedzialności obsługi schroniska już nawet nie wspomnę.
Rano, skoro świt krzyki ponowne, ale to już po ciszy nocnej. Opuszczam (w sumie sympatyczne schronisko) o godzinie ósmej. Podjadę kilka przystanków tramwajem "20", by wejść na Planty, które zawsze uwielbiałem, zwłaszcza w latach 80-tych. Pójdę nimi dokoła, od czasu do czasu zbaczając w głąb, nawet znajdę się ponownie na rynku, ale główny cel, to jednak wiosna na Plantach.
No cóż, nie jest dziś bezpiecznie, bo rowerzystów, wrotkarzy, deskorolkarzy w bród i to już nie lata 80-te, że można spokojnie sobie spacerować. Teraz co chwilę musisz patrzeć, czy ktoś w ciebie nie wjedzie, zwłaszcza przy nagłej chęci zmiany ruchu.... ale idzie się przyzwyczaić.
Potem Floriańska, rynek i ponownie Kompania Kuflowa. Niestety, lane piwo podają dopiero w południe, a ja wtedy już będę w autobusie. Jest 9.30. Można zamówić piwo butelkowe, co też czynię i sączył go będę do 10.45. Ubawiłem się napisem przy wejściu do WC dotyczącym gości z aktualnej stolicy Polski.
Będąc w tym właśnie przybytku można uśmiać się do łez z kawałów, które słychać z głośnika. Jeden przytoczę.
Nauczycielka pyta Jasia - dlaczego spóźniłeś się na lekcję?
- Bo musiałem zaprowadzić krowę do byka.
- A nie mógł zrobić tego tata?
- Proszę pani, byk to zdecydowanie lepiej zrobi.
Opuszczam fantastyczne miejsce jakim jest Kompania Kuflowa Sukiennice i idę na Mały Rynek, gdzie o 11-tej kończę tę bardzo ciekawą trasę... a dlaczego właśnie tutaj? Bo lubię to miejsce, tutaj we wspomnianych 80-tych latach był sklep z płytami, z wszystkimi nowościami i one zawsze były. Wyjeżdżałem stąd zawsze obładowany. Poza tym, stąd blisko do poczty, a muszę przed odjazdem wysłać jeszcze widokówki.
Była to ostatnia trasa tego miesiąca i też słoneczna.