piątek, 29 maja 2015

516 trasa - 29.05.2015

U Melocíka - Vrchrieka - Solíkovci - Sedlo Semeteš - Bielovci - Nad Jendriskovcami - Kamenité - Nad Vrchriekou - Dlhá Nad Kysucou - Turzovka.

Tak jak podczas 514 trasy, początek w restauracji U Melocíka,  tym razem 3 minuty szybciej - o 8.57.
Tak samo pyszne espresso i w drogę czerwonym szlakiem kysuckim, lecz tym razem w przeciwną stronę.
Pogoda dopisała, idziemy ponownie w dwójkę i cieszymy oczy pięknymi górskimi widokami, zielenią maja i barwami kwiatów i kwitnących krzewów. Dziś dominują bzy i to taka zapachowa trasa, bardzo sympatyczna. Będzie kilka razy pod górę, kilka razy z góry, czasem prosto, ale przede wszystkim ciekawie.
O 10.22 dochodzimy do Vrchrieki i mamy pierwszy problem z oznakowaniem, ale szybko znajdujemy. Potem Solíkovci o 10.55. Z kolei o 11.06 schodzimy na Semeteszową Przełęcz i wstępujemy do gospody U Cipára. Wesoło... przymierzam stary kożuch, czapkę jaką niegdyś nosili tamtejsi mieszkańcy, podziwiamy zebrane eksponaty i z sentymentem wspominamy dawne lata, kiedy takie bywały w naszych domach.
Po kwadransie idziemy dalej, najpierw mocno pod górę, ale też będzie to ostatni dziś wyryp, pozostałe zejścia, wejścia będą o wiele łagodniejsze.
Bielovci mijamy o 11.54. Tam zauważamy, że swoje dacze mają przede wszystkim obywatele Republiki Czeskiej. Tam też podziwiamy karmiącą mamę - kozę.
Nad Jendriskovcami jesteśmy o 13.14, a już niedługo zacznie się podejście na widokowe Kamenité (13.18). Tak jesteśmy zauroczeni tym miejscem i widokami stamtąd, że przegapiamy żółty szlak, którym mieliśmy schodzić w dół, bo tutaj na Kamenitem mieliśmy dziś zakończyć kolejny etap poznawania czerwonego szlaku. Z zaskoczeniem w pewnym momencie znajdziemy się Nad Vrchriekou (13.40) i tam orientujemy się, że poszliśmy za daleko.  Trzeba byłoby nam się wrócić, a na to nie mamy ochoty.
Postanawiamy zejść w dół do miejscowości Dlhá nad Kysucou zaznaczonym na mapie chodnikiem... i tak do tej miejscowości mieliśmy zejść żółtym szlakiem. Schodzimy chodnikiem w dół i orientujemy się, że mamy niecałą godzinę do odjazdu pociągu z Turzowki do Czadcy. Moja koleżanka (jak zawsze w takich sytuacjach) włącza atomowy napęd do nóg i twierdzi, że te  7 km pokonamy w ciągu 40 minut i wyrwała do przodu jak rakieta. Nie trawię szybkiego chodzenia asfaltem, a przecież jeszcze muszę focić... więc swoim krokiem przyśpieszonym podążam za nią. O 14.27 znajduję się w centrum Dlhy,  w miejscu gdzie mieliśmy zejść z góry i tu miała być nasza meta...
No cóż, warunki się zmieniły i muszę ganiać za rozpędzoną kobietą. W końcu żegna nas Dlhá, wita Turzovka. Rano nawet przez myśl mi nie przeszło, że możemy na nogach dojść do Turzowki. Wchodzimy do niej w Zawodziu, ale pociąg z Makowa jeszcze nie jechał, więc i ja przyśpieszam. Pozostało nam 5 minut do odjazdu pociągu i tyle samo marszu do stacji. Zaczynam podbiegać i... mijam koleżankę, gdyż ta może tylko chodzić rakietowo, ale biegać nie. Wpadam na stację, bo pociąg już tam przyjechał i melduję obsłudze, że zaraz zza zakrętu pojawi się kobieta-torpeda i nie można bez niej odjechać.  Ku wielkiej radości obsługi i pasażerów - jest.... Mokrzy od potu dokładnie, wsiadamy do pociągu o 15.03 i to jest godzina naszej mety. Mety jakże pięknej trasy z pokonaniem rekordu świata w doganianiu pociągu.