sobota, 29 lipca 2017

653 trasa - 28.07.2017

Czartak - Iłowiec - Łysa Góra - Przełęcz Pod Łysą Górą - Przełęcz Panczakiewicza - Bliźniaki - Kaczyna - Kokocznik - Panienka - Przełęcz Łazy - Inwałd Kościół.

Beskid Mały. Tym razem w zdecydowanej większości dla mnie debiut trasowy. Idziemy w trójkę z nastawieniem, że te wszystkie medialne prognozy pogody zaklinające burze, jednak się nie spełnią.
Jedna z koleżanek jeszcze w busie do Czartaka otrzymała telefoniczną wiadomość o śmierci w rodzinie. Z takim to obciążeniem będziemy rozpoczynać wędrówkę w Czartaku szlakiem czarnym o godz. 7.55. Jest pochmurno, ale widać przebłyski słońca, czyli zapowiada się dobrze. Skupiamy się na tym co widzimy i powoli pniemy się do góry. Dojdziemy do żółtego szlaku prowadzącego na Iłowiec o 8.26. Teraz nim pójdziemy aż do Inwałdu.
Czartak znam, bo już tam kiedyś kończyłem trasy, ale ani czarnego, ani sporej części żółtego nie znam. Wspinamy się lasem, ale jaka to przyjemna wspinaczka jeśli przy szlaku rosną grzyby jadalne. Nie musimy daleko odchodzić na boki, bo mamy je bliziutko. Focę tylko pierwszego napotkanego jadalnego, a skupiam się na kolorowych niejadalnych. Jadalne takie jak podgrzybki, prawdziwki, maślaki, gołąbki i inne lądują do siatek.
Na Iłowiec wyszliśmy o 8.53. Dalszy przebieg trasy jest sinusoidalny, raz w dół, raz w górę i tak na przemian. Grzyby oczywiście dalej zbieramy i tak dochodzimy na Łysą Górę o 9.43. Schodzimy następnie na Przełęcz Pod Łysą Górą (9.55) i ten króciutki odcinek do Przełęczy Panczakiewicza (10.00) jest mi znamy, gdyż spotykamy tutaj niebieski szlak z Wadowic na Groń Jana Pawła II, a ja nim już kilkakrotnie dreptałem. Potem znowu nieznane i musimy wejść na dwa szczyty zwane Bliźniaki. Po zejściu z pierwszego mamy dosyć porządny wyryp na drugi. W końcu o 10.27 jesteśmy pod tabliczką z napisem Bliźniaki.
Teraz musimy zejść o wiele niżej, bo do Kaczyny. Tym razem wyryp jeszcze gorszy, choć w dół. Musiałem sobie poszukać drewnianej laski, bo inaczej nie miałbym szans na zejście bez wywrotki. Dobrze też, że nie idziemy w przeciwną stronę.
W Kaczynie (11.07) na przystanku autobusowym mamy przerwę śniadaniową. Wcześniej strząsamy z siebie wiele dziwnych brązowych pajączków, które na nas pospadały gdy szliśmy lasami. Pajączki będą nam dalej towarzyszyć, gdy znowu pójdziemy lasami. Pisząc te słowa widzę, jak mocno jestem pogryziony po ciele, czego wczoraj nie odczuwałem.
No cóż, słoneczko porządnie grzeje, a my pod górkę na Kokocznik (11.53). Potem zejście oczywiście sinusoidalne aż do Panienki (12.18) i od tego miejsca szlak jest mi ponownie znany.
Króciutka przerwa i przejście do Przełęczy Łazy (12.38). Grzyby wędrują do plecaków, tutaj już nie rosną a my schodzimy już do Inwałdu. Szlak kończy się na stacyjce kolejowej. Na mapach widać, że przez pewien okres do stacyjki wiodą połączone żółty z czarnym, ale w rzeczywistości jest tylko jeden, nasz żółty. Przypuszczamy, że czarny został skrócony do miejsca, w którym spotyka żółty, lecz my nie zauważyliśmy tego. Po wyjściu z lasu wreszcie widoki, na czekające żniwa zboża, choć zaraz na początku napotkaliśmy już skoszone powiązane snopki, co zresztą fotka pokazuje.
Przy wspomnianej stacyjce o 13.00 kończy się szlak żółty. Dalej idziemy bezszlakowo w kierunku przystanku autobusowego przy kościele w Inwałdzie. Słoneczko porządnie przygrzewa, choć pojawiają się też groźne chmury. Pewnie zbliża się zapowiadana burza. Nas nie złapie, bo kończymy trasę na przystanku o 13.20.
Sumując, była to kolejna piękna wędrówka w pięknym Beskidzie Małym, w superowym towarzystwie ludzi i grzybów. Wysokości szczytów nie powalają, ale takie niskie potrafią zmęczyć organizm dreptaczy.