piątek, 27 lipca 2018

723 trasa - 26.07.2018

Goleszów - Ton - Wyrgóra - Jasieniowa - Dzięgielów - Leszna Górna - Pod Vružnou - Vendryně Vápenka - Vendryně.

Wilżyna na szlaku tym razem zapowiada trasę szlakiem "Przyroda nie zna granic". Szlak przyrodniczy, jako spacerowy i poglądowy został wytyczony przez partnerskie gminy - Goleszów i Wędrynia po czeskiej stronie. Na pewno o wiele ciekawszy jest wiosną czy początkiem lata, bo wtedy natura jest bardziej kolorowa, ale wcale to nie oznacza, że o innej porze roku nie można nim iść.
Pierwszą lipcową trasę zakończyliśmy w Goleszowie przy Gminnym Ośrodku Kultury, a ostatnią, czyli dzisiejszą zaczynamy też w tym miejscu. Tym razem idziemy w komplecie po dłuższej przerwie.
Szlak jest inaczej znakowany, bardziej na czeski wzór, biały kwadrat z przekątną czerwoną linią i podobno takie oznaczenie jest na całej jego długości, choć nie bardzo w to wierzę, bo o ile po polskiej stronie jest nowością, to po czeskiej istnieje od lat jako spacerowy i znaczony jest biało-zielonym kwadracikiem. No, ale pójdziemy i zobaczymy.
Zaczynamy o 7.58 i początkowo pójdziemy wspólnie z czarnym turystycznym na Wielką Czantorię i biało-czerwonym goleszowskim spacerowym na Jasieniową.
Początek słoneczny, ale prognoza głosi, że wraz z upływem czasu nadciągną chmury. Po południu ma być burza...
Dochodzimy nad Ton, to jest jezioro powstałe w miejscu dawnej eksploatacji surowca do tutejszej już nie istniejącej cementowni. Tak ciekawie się złożyło, że tworzymy kolorystycznie barwy narodowe. Czysty przypadek.
Po odejściu czarnego szlaku my mozolnie wchodzimy na szczyt mylnie brany za Jasieniową o nazwie Wyrgóra. Stamtąd przy dobrej pogodzie widać góry Beskidu Śląskiego, niestety dziś uniemożliwia nam to słońce operujące o tej porze dnia od wschodu i mgły.
Na Wyrgórze byliśmy o 8.45, a kwadrans później na właściwym szczycie Jasieniowej. Pierwszy raz wszyscy tu jesteśmy. Z Jasieniowej schodzimy w dół obok pozostałości po kolejce linowej wożącej surowiec do wspomnianej już cementowni. Niestety gmina mimo, że zobowiązała się utrzymywać szlak należycie, to nie wykosiła jak dotąd pokrzyw i innych utrudniających przejście w dół. Pokrzywy wysokie mocno poparzyły nogi dziewczynom, które ubrały dziś krótkie spodnie... i to nic, że tuż obok na wyciągnięcie ręki mamy z lewej strony asfalt, bo my idziemy szlakiem!
Do tej drogi dojdziemy później po ponownym spotkaniu z czarnym szlakiem i przez jakiś czas w stronę kamieniołomu będą nas znowu razem prowadziły. W ten sposób zeszliśmy do Dzięgielowa o 9.35.
Po czasie nasz przyrodniczy szlak odbija w prawo i znowu jesteśmy w lesie z winniczkami na drzewach, z kijankami kumaka w jednej kałuży, a w drugiej już z nóżkami.
Potem łąką mając po lewej stronie kamieniołom, troszkę lasu i znowu łąką ponownie z niewykoszoną trawą.
Jakoś sobie musieliśmy z tym poradzić i tak o 10.30 doszliśmy do Lesznej Górnej. Przechodzimy obok kościoła św. Marcina, obok pomnika św. Jana Nepomucena i ponownie w górę, by po niedługim czasie wejść na pas graniczny. Z tego co dowiedzieliśmy się, pas graniczny koszą regularnie czeskie służby, od razu lepiej idzie się, choć pod górę. Parno i to bardzo zrobiło się dzięki nadciągającym chmurom.
O 11.30 schodząc z pasa granicznego na czeską stronę przekraczamy granicę pomiędzy Polską a Republiką Czeską. Dzieje się to przy krzyżu Pod Wróżną. Kawałek w dół do miejsca gdzie spotykamy czerwony szlak turystyczny z Trzyńca na Wielką Czantorię.
... i tak jak przypuszczałem skończyło się oznakowanie. Nie wiadomo jak iść, czy w lewo, czy w prawo, żadna strzałka nie wskazuje. Początkowo poszliśmy w lewo, ale musielibyśmy wchodzić na Wróżną, a przecież mamy schodzić do Wędryni. Powracamy i idziemy zielonym czeskim szlakiem spacerowym i okazuje się, że to jest właściwy szlak (Czesi wykosili trawy). Szkoda, że gmina Goleszów nie informuje o tej zmianie, bowiem my w pobliżu mieszkający i znający czeskie oznakowania możemy się odnaleźć podczas wątpliwości, ale z innych rejonów kraju pewnie tu zakończą przygodę z ciekawym szlakiem i pójdą do Trzyńca.
O tym, że poszliśmy prawidłowo przekonaliśmy się dopiero przy piecach wapiennych w Wędryni, bo tam 2 (słownie dwa) oznakowania takie jak na terenie Polski pokazały się. Pokazują one kierunek w górę, czyli tam skąd przyszliśmy, ale żaden nie pokazuje gdzie dalej iść do Wędryni.
Przy wapienioku meldujemy się o 12.04.
My wiemy, że musimy iść dalej biało-zielonym szlakiem spacerowym z dołączonym tutaj czeskim zielonym turystycznym. Oczywiście asfalt, przy domu kultury wchodzimy na specjalną ścieżkę turystyczną i tak dochodzimy do Urzędu Gminy w Wędryni (12.45). Wiele nie brakowało, a jedynej pieczątki z trasy nie mielibyśmy, bo w czwartki urzędy w Czechach są zamknięte dla petentów. Przypadek sprawił, że w tym samym czasie do urzędu przyjechała służbowo jedna pani i dzięki jej wstawiennictwu mamy pieczątkę. Mogłem też sfocić zza drzwi puchary jakie tam są w gablotkach wystawione. Ta sami pani wskazała nam gdzie możemy napić się piwa, bo tak parne powietrze powoduje, że trzeba ten płyn do organizmu wprowadzić.
Poszliśmy tam i języki mieliśmy coraz dłuższe, gdyż ponad 20 minut trwało tak zwane czopowanie piwa. Toteż kiedy kelnerka nam go podała, to dwoma haustami opróżniliśmy kufle... a jakie radosne miny przy tym mieliśmy, hoho!
Było to blisko stacji kolejowej w Wędryni, na którą dotarliśmy o 13.10 (meta), po chwili nadjechał pociąg i zabrał nas do Czeskiego Cieszyna.
Burza nadeszła, ale już byliśmy w domach.