piątek, 26 lutego 2021

908 trasa - 26.02.2021

Brenna Centrum - Błatnia - Ranczo Błatnia - Wielka Cisowa - Mały Cisowy - Pod Czuplem - Szlak Myśliwski - Konczakówka - Brenna Spalona.

Schronisko na Błatniej. Dawno tutaj nie byłem i prawdę mówiąc trochę tęskniłem za tym miejscem. Widocznie tak miało być, że dziś jestem, bo w planach tego nie było.

Podczas poprzedniej trasy umówiliśmy się na piątek (czyli na dziś), że będziemy w Beskidzie Żywieckim, ale już na drugi dzień prognoza pogody wieściła, że od dziś ma być załamanie pogody i deszcze. Koleżankom doszły jeszcze inne przeszkody, więc tamtą wycieczkę odwołaliśmy...

... a tymczasem wczoraj kolejna zmiana w prognozie sugerująca, że załamanie przesunie się o jeden dzień i nastąpi dziś, ale pod wieczór i pisząc te słowa słyszę bębniący deszcz o szyby.  Wiedziałem, że jeżeli w piątek rano wstanę i będzie błękitne niebo to na pewno wyrwie mnie to z domu i na wszelki wypadek wymyśliłem Brenną i coś w jej okolicy.

A propos! "na wszelki wypadek". Jak głosi sprawdzona wieść, księża żyją w celibacie, ale na wszelki wypadek w portkach są zabezpieczeni.😅

Rano faktycznie niebo miało upragniony kolor, ale budzikowi powiedziałem "nie". Wtedy Łatek wkroczył do akcji i upomniał się o śniadanie i dał mi do zrozumienia, że jak się powiedziało "a", to trzeba powiedzieć "b". Zatem wstawaj, nakarm i zasuwaj z domu, bo ja chcę mieć wolną chatę... i nie zapomnij wrócić z koperkiem😂😂😂

To były podstawy tego, że o 9.15 znalazłem się w centrum Brennej i rozpocząłem trasę czarnym szlakiem, gdyż ciągle mi brakuje wysiłku i potrzebuję szlifować formę wyrypami. Jadąc do Brennej określiłem ramy dzisiejszego dreptania. Po wyjściu za budynki głównej ulicy poczułem się jakbym wszedł do wielkiego kurnika, bo ze wszystkich stron dochodziło do mnie wielkie gdakanie. Na tyle wielkie, że postanowiłem być hodowcą drobiu i tak było do końca.

Czarny dał mi wycisk o jaki mi chodziło i z radością o 9.42 powitałem zielony szlak, który nieco łagodniejszym jest ale też potrafi poty wycisnąć. Typowe przedwiośnie. Jest wszystko, czyli powoli wyłaniająca się z szarości zieleń trawy... są wielkie połacie śniegu... podłoże lodowe, śniegowe lub błotniste. Najlepiej szło mi się po lodzie, bo akurat tam buty nie ślizgały się, ale najgorzej było na błocie. Na lód "na wszelki wypadek" miałem w plecaku raki, ale na błoto ich się nie założy.

O widokach raczej zapomnieć, wszystko za mgiełką, a pasmo Skrzycznego oślepia mocne słońce. Nogi nabrały ochoty i pozwoliłem im się nieść ich tempem i w ten sposób o 10.53 doszedłem do schroniska na Błatniej. Trochę ludzi na zewnątrz było, ale to dobrze. Ciekawą rozmowę miałem z dwoma pięknymi dziewczynami, które są na fotce i jeśli te słowa czytacie, to jeszcze raz Was serdecznie pozdrawiam. 

Espresso dziś było, oczywiście na zewnątrz. Zauważyłem zajączka na dużym buku. Ciekawe, czy też go widzicie. Podpowiem, że jego głowa i uszy są na środku fotki.  Trzeba iść dalej i o 11.05 wychodzę czerwonym szlakiem. Nie wiem co w tej kawie było, ale trochę mi się nogi z początku poplątały, ale upadku nie było.

W Ranczo Błatnia przybijam tylko pieczątki do kolekcji. Tam też obserwuję kotkę, która już marcuje pod folią, ale też spod niej wychodzi i sama nie wie, czy ma iść, czy wrócić. Zaraz potem będę się czochrał z czterołapiastym Benkiem. Urocze psisko... a jeszcze kolejne potem... długo, długo nikogo nie spotkam. Tak minę Wielką Cisową o 11.28, Małego Cisowego nie wiem o której, bo nie wiem gdzie jest szczyt. Jedno pewne, że zacznie się mocne schodzenie, czyli tym razem zryp na przełęcz Pod Czuplem, gdzie o 12.14 pożegnam czerwony szlak turystyczny, ale kolor ze mną zostanie, bowiem Szlak Myśliwski jest tej barwy. Schodzenie, schodzenie i schodzenie... cały czas pod słońce, dlatego zdejmuję czapkę, niech też łysinka trochę się zabarwi.

Do Dworku Myśliwskiego Konczakówka docieram o 12.49. Tak się składa, że jest tam gospodarz i dzięki temu mam pieczątkę, ale też mogłem zajrzeć do środka budynku, choć tylko na dole. Miałem możliwość zwiedzenia całości, ale powiedziałem sobie, że zrobię to wspólnie z koleżankami innym razem.

Stamtąd już blisko do mety. Po drodze w końcu spotykam kury, ale nie gdaczą, a ja ciągle jestem hodowcą drobiu i nawet w autobusie jeszcze nim będę.😅 Po przejściu przez most na Brennicy jestem już prawie na miejscu, czyli w Brennej Spalonej. Ostatnią fotkę mam nad rzeką, w przyłbicy, bowiem to ostatni dzień kiedy mogę ją nosić. Od jutra maski zakrywające nos i nie wiem jak sobie dam radę, bo ja po 10 minutach zakrytego nosa po prostu duszę się. Podobno przyłbica będzie dozwolona pod warunkiem, że ma się założoną maskę. To niech maska zakrywa usta, a przyłbica nos i będę taki rycerz fujara... więc "na wszelki wypadek" przyłbica będzie zawsze w pogotowiu.

Koniec wycieczki na przystanku autobusowym Brenna Spalona o 13.40. Miałem dużo czasu na swoiste duchowe przeżywanie różańca i częściowo drogi krzyżowej. Wszak to czas Wielkiego Postu.