sobota, 27 czerwca 2020

856 trasa - 26.06.2020

Goczałkowice - Ogrody Kapiasów - Goczałkowice.
Czteroosobowa ekipa u Kapiasów. Przyjechaliśmy z Seniorką pociągiem do Goczałkowic, a tam na peronie czekał już komitet powitalny w osobach Paryżanki i jej męża. Dlaczego akurat Paryżanka - to wprawny oglądacz fotek zauważy. W styczniu podczas Godów Żywieckich była Danulą z tym samym mężem. W ten oto sposób po raz drugi wspólnie spędzimy czas. Z Seniorką są w tym roku po raz pierwszy, ale wszystko wskazuje na to, że nie ostatni.
Zaczęliśmy wędrówkę na wspomnianym peronie o 9.35, ale daleko nie szliśmy, bo Paryżanie na styl wersalki zaprosili nas do swojego współczesnego powozu i tak już 5 minut później znaleźliśmy się na terenie Ogrodów Kapiasów.
Nie było nas tutaj prawie 2 lata i coś zasadniczego zmieniło się. Nie ma już Starych Ogrodów. Pozostały do zwiedzania tylko nowe.
Tutaj zawsze jest co oglądać o każdej porze roku. Dzisiejsze zwiedzanie określam jako festiwal róż i ... żab.
Róże wszelakie są praktycznie wszędzie. Są tak piękne, że oczy same śmieją się z zachwytu. Kilka z nich będzie tutaj pokazanych, bo przecież wszystkiego się nie da.
Jeśli chodzi o żaby to mieliśmy dużo kumkania towarzyszącego... a one takie śliczne zielone... duże, małe... ale inne żabki też były. Oprócz żywych żab jest tutaj sporo dekoracji i gadżetów w tej postaci.
Śmieję się, że towarzyszące nam niedawno po lasach kukułki, dziś zastąpiły zielone żabki. Ostatnia z nich pod koniec relacji wydęła dolną wargę wydając charakterystyczny głos. Piszę o tym, bo trzeba jej się przyjrzeć dokładniej, żeby to zobaczyć.
Opisywanie piękna kwiatów, zagospodarowania terenu i innych pięknych rzeczy nie ma sensu, bo to trzeba zobaczyć i mam nadzieję, że wśród tych wielu tym razem fotek, mały fragment tego zostanie pokazane. Nie zastąpi to w żadnym przypadku osobistego zwiedzania. Niech to będzie zachętą.
A my? cóż... dawno nie widzieliśmy się i oprócz wspomnianych zachwytów mieliśmy o czym rozmawiać. Zresztą zawsze czujemy się wspaniale w swoim towarzystwie.
Ciekawostką na pewno było spotkanie w wodzie zaskrońca, który chyba się wystraszył i schował cały do wodnej szczeliny, ale zdążyłem uchwycić moment, w którym zaczął się chować.
Ta cisza spowodowana brakiem ludzi była cudowna, ale tylko do pewnej godziny. Ludzie przybyli, ale nie zachowywali się głośno i to było to.
Pogoda słoneczna na samym początku. Później podczas zwiedzania z jednej strony nadciągały ciemne chmury z pomrukami burzy, ale to wszystko z boku. Zresztą nie miało być burzy dziś w Goczałkowicach, co nie znaczy, że w sąsiednich miejscowościach też tak miało być. Nie wiem, nie sprawdzałem tam prognozy. Tutaj miał spaść deszcz w granicach 13-tej, czyli wtedy kiedy mieliśmy w planie zakończenie.
Burza przeszła całkowicie bokiem i znowu zrobiło się na jakiś czas jasno. Podczas bycia portretem zauważyliśmy, że deszczyk może spaść. Toteż opuściłem ramę obrazu i udaliśmy się w kierunku restauracji na kawę... i to było słuszne posunięcie, bo ledwie zdążyliśmy usiąść przy stole to zaczęło bardzo mocno lać, co widzieliśmy przez szybę. Szybko nadeszło, szybko odeszło.
Kolejny etap to sklep tutejszy, gdyż miałem zamiar kupić dwa storczyki. Okazało się, że popyt na te kwiaty minął i nie było specjalnego wyboru. Zaledwie kilka sztuk i ja wybrałem o żółtym odcieniu i tylko jeden.
Potem jeszcze wspólna fotka pod napisem i powrót nad ciemną wodę, w której pływają kolorowe rybki... i pokazała się taka duża złota, lecz nie chciała spełniać żadnych życzeń. Nie poczuła się zagrożona, a przecież był tam kot, który czyhał na nie. Bał się wody i dlatego dalej pływają. Nie bał się wody gołąb zażywający kąpieli i wspomniana ostatnia zielona żabka.
Powóz ponownie podstawiony i o 12.40 opuszczamy ogrody. Parę minut później komitet powitalny zmienił się w pożegnalny i był z nami do odjazdu naszego pociągu. Meta tutaj na peronie o 13-tej w momencie pstryknięcia ostatniej fotki.
Była to niesamowicie relaksacyjna wędrówka. Oby takich więcej.