środa, 29 stycznia 2020

830 trasa - 28.01.2020

Jablunkov - Kostel Božího Těla - Mariánske Náměstí - Bělá - Rybárna Stern - Jablunkov.

Uśmiechnięta rybka w rybarni Stern, która była głównym celem dzisiejszego dreptania, a biorą w nim udział ludzie związani w jakiś sposób z Diablim Dołkiem w Ustroniu. Tak bywa, że między sezonami idziemy zobaczyć i posmakować tego co gdzie indziej oferują i podają.
Pogoda nie jest zbyt piękna, ale nie pada. Moja pogoda ducha jest przybita tragiczną śmiercią nastoletniego syna kolegi i tak będzie na pewno do dnia pogrzebu. Całe szczęście, że towarzystwo, z którym idę, wyrwało mnie z domu, z zamyśleń i jestem za to wdzięczny.
Do Jabłonkowa przyjeżdżamy autobusem w piątkę i o 12.02 zaczynamy. Wieje mocniej, ale damy radę. Przekraczamy rzekę Olzę i kierujemy się w stronę kościoła pw. Bożego Ciała. Bardzo lubię tutaj bywać, a dziś przyszliśmy na Anioł Pański.
Odnowiony dzięki funduszom UE zachwyca.
Wizyta w Informacji Turystycznej to przede wszystkim zakup widokówek, potwierdzenie pobytu pieczątką i darmowe kalendarze w prezencie.
Rynek, który nosi nazwę Mariánske Náměstí z kolumną MB Niepokalanej w środku fontanny.
Wąską uliczką skręcamy nad rzekę Łomna i jej wybrzeżem pójdziemy aż do Sterna. Jest to mocny skrót, aniżeli mielibyśmy iść drogą, zresztą po raz pierwszy ja też nim idę. Koleżeństwo jest całkowicie po raz pierwszy w tym mieście. Podziwiamy kaczki w wodzie i fruwające... i tym sposobem o 12.40 dochodzimy do rybarni. Miejsca były zarezerwowane, gdyż ten bardzo niepozorny lokal mieści zaledwie 25 osób. Latem więcej, bo czynny jest ogródek.
Jemy sandacza zapiekanego w śmietanie z dodatkami według indywidualnych upodobań. Ja mam z pieczarkami i papryką i do tego świeże gorące bułeczki. Wszystko jest bardzo gorące i trzeba uważać, by nie poparzyć języka. Tutaj specjalizują się w daniach z ryb słodkowodnych, które pływają sobie w zbiornikach obok obiektu.
Oczywiście musi być piwko, bo być w Czechach i nie wypić czopowanego to grzech.
Gospodarz co jakiś czas pyta czy wszystko w porządku... a jakże mogłoby być inaczej. Otrzymujemy prezent w postaci pełnych kieliszków z beherowką. Pijemy zdrowie gospodarzy.
Wszystko co piękne kiedyś musi się skończyć i na pobyt tutaj przyszedł kres, więc o 14.50 zaczynamy powrót tą samą drogą jaką przyszliśmy.
Pojadł, popił i chciał zasnąć na ławce, ale mi nie dali (hahaha).
Już w mieście dziewczyny robią zakupy, bo przecież taki wyjazd i po to służy. Kolega szczęśliwy, bo kupił prawdziwego knedla i będzie nim delektował się w domu.
Na dworcu autobusowym o 16.20 jest meta trasy, bo właśnie nadjechał nasz autobus.
Myślę, że od czasu do czasu będziemy wracać (ja na pewno częściej), bo warto.