Korňa - Živčáková - Turzovka Zastávka.
Ostatnia trasa tego roku jest pielgrzymką do miejsca mojego uzdrowienia przed 4 laty, czyli do Mateńki na Żywczakową. To także miejsce gdzie podziękuję za opiekę na wszystkich tegorocznych trasach i za całkiem szczęśliwe z nich powroty do domu. To miejsce gdzie podziękuję za wszystkie otrzymane Łaski w swoim imieniu, a także mojej rodziny i znajomych.
Wreszcie, jest to miejsce, gdzie poproszę o to wszystko na nadchodzący 2018 rok.
Idziemy w trójkę, wreszcie mamy śnieg jak przystało na prawdziwą zimę. Zaczynamy w Korni o 8.34 po przywiezieniu nas tam przez autobus. Dziś kilka razy przekonamy się o wielkim sercu Słowaków w stosunku do drugiego człowieka. Jeszcze w autobusie starsza pani martwiła się, że nie będzie przejezdnej drogi na górę i źle się nam pójdzie, ale jak przez okno zobaczyła, że jest przejezdna to bardzo się ucieszyła... a przecież my nie pytaliśmy o nic, nie mówiliśmy początkowo gdzie idziemy...
Nie mieści się to w naszej mentalności, że można być tak dobrym człowiekiem... i tak było aż do końca. Człowiek stąd zawsze wraca podbudowany dobrocią.
Nam śnieg nie przeszkadza, nawet gdyby nie było przejechane. Ważny był cel u góry. Jest pięknie, biało, ale ponieważ chmury ciągle krążą, więc tło mamy w odcieniach szarości. Indywidualnie przeżywamy drogę krzyżową, która nam towarzyszy, a zakończy się dopiero przed źródłami z uzdrawiającą wodą.
Im jesteśmy wyżej to mamy lepsze warunki dreptania, nawet śnieg w pewnym momencie przestaje padać.
Na górze wstępujemy do kiosku na kawę (tylko ja, dziewczyny nie chcą), tutaj też jest inna pieczątka niż w kiosku przy kaplicy i inny znaczek turystyczny.
Jest młoda kotka, która zaraz na wejściu oczekiwała czochrania i nie było siły, żeby mnie przed tym powstrzymać. W jednej ręce kawa, a druga bawiła się z biało-czarną pięknością ku uciesze koleżanek. Efekt taki, że obie ręce trzeba było papierem higienicznym opatrzyć, gdyż ostre pazurki krewunię spod skóry wydobyły. Nic to, ważne że zwierzątko zadowolone.
Potem już po odśnieżanych schodach do Kościoła PM Matki Kościoła. Przyszliśmy tam o 10-tej. Mamy godzinę do mszy świętej, ale młode dziewczyny rozpoczynają modlitwę różańcową z czego skwapliwie korzystamy. To czas kiedy wszystkie podziękowania i prośby złożyłem Mateńce.
Równo o 11-tej msza, którą dziś celebrują Ojcowie Ľuboš i Ondrej. Jak zawsze czynią to z sercem, oni inaczej nie potrafią. Po mszy idziemy do zakrystii, by im złożyć noworoczne życzenia, które zostają odwzajemnione, a błogosławieństwo stamtąd przekazuję teraz wszystkim czytającym te słowa.
Nie mamy zbyt czasu i dlatego nie wdajemy się w dłuższą rozmowę, gdyż nie wiemy jakie warunki będą przy schodzeniu do Turzovki. Póki co, o 11.40 idziemy dalej w stronę źródeł i kaplicy objawienia zwanej Kaplicą Królowej Pokoju. Ludzi trochę nas mija i jest przedeptane. Przed źródłami kończymy przeżywanie drogi krzyżowej, potem krótka wizyta w kaplicy (11.55), w miejscu gdzie dokonało się wspomniane na wstępie uzdrowienie i zaczynamy schodzenie w dół trasą pątniczą, którą zazwyczaj tutaj wchodzimy.
Bardzo dobrze nam się schodzi, faktycznie jest przedreptane. Idziemy ścieżką bajkową i wcale nie przeszkadza nam brak słońca.
Te dobre warunki pogodowe sprawiają, że schodzimy na dół o 12.50 i mamy godzinę czasu do odjazdu pociągu. Tutejsza gospoda otwierana jest też za godzinę, a więc nie mamy gdzie siąść. Proponuję dziewczynom wypróbowaną już kilka lat temu metodę dreptania wzdłuż peronu tam i z powrotem, co razem zajmuje 10 minut. Wystarczy 6 takich przejść i pociąg nadjedzie.
Gdy byliśmy tutaj na początku listopada stał jeszcze budynek stacyjki Turzovka Zastávka, co prawda zrujnowany i zamknięty na cztery spusty, a dziś zastajemy tylko fragment ściany przykryty czarną folią. Okazuje się, że w tej ścianie są urządzenia elektryczne, które jeszcze pracują.
Gąsieniczka po nas punktualnie przyjeżdża i wraz z odjazdem o 13.55 kończy się ostatnia trasa tego roku.
Jeszcze tylko konduktorka pstryknie nam fotkę i ta fotka jest symboliczna, gdyż sporo jeździmy słowackimi i czeskimi liniami kolejowymi i życzymy sobie tego trendu w przyszłości nie zmieniać.
Jutro powinno pokazać się na blogu podsumowanie całego 2017 roku.
Żywczakowa to niepowtarzalne miejsce któremu wiele ludzi zawdzięcza łaski. Za każdym razem kiedy tam jesteś wiem że będę mogła też tam być poprzez relację na blogu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za to serdecznie jak zawsze zresztą. AC
... a ja Ci dziękuję za wierność temu blogowi, a także w kibicowaniu. Bądź szczęśliwą.
UsuńPiękne miejsce na wędrówki, kolejny raz się powtarzam, ale tak to wygląda.jeśli jeszcze napada śniegu jak Wam,to juz czysta poezja.
OdpowiedzUsuńZ moją kotełą mam ten sam problem, drapie w zabawie do krwi.
Kotki tak mają i to ich urok.
UsuńMieliśmy szczęście do śniegu, bo na drugi dzień zaczął topnieć.
Dzięki. Powodzenia.