sobota, 26 października 2013

401 trasa - 26.10.2013

Korňa - Chrám P. Márie Matky Cirkvi - Živčáková - Turzovka.

Prawie rok temu odkryłem miejsce, które jest mi prawie tak bliskie jak Jasna Góra. Tym miejscem jest słowacka góra Živčáková, gdzie w 1958 roku po raz pierwszy objawiła się Matka Zbawiciela jako Królowa Pokoju. Objawienia powtarzały się i wcale nie jest powiedziane, że już więcej ich nie będzie.
Na miejscu objawień zbudowano kaplicę, a wokoło wypłynęły źródła (tzw. pramenie) z wodą uzdrawiającą. Jest warunek, że należy tutaj dotrzeć osobiście, nawet w pocie czoła, żeby woda swoją rolę spełniła.
Poniżej buduje się Sanktuarium NMP Matki Kościoła. Miejscem tym opiekują się ojcowie z zakonu Misjonarzy Najświętszego Serca Pana Jezusa i Panny Marii.
Postanowiłem, że piątą setkę moich tras rozpocznę właśnie dotarciem w to miejsce i jest to przedłużenie dziękczynne poprzedniej trasy na Jasną Górę.
Przyjechałem do Korni autobusem z Czadcy o 9.14 i to jest pora startu w stronę budowanego Sanktuarium.
Poprzednio tym odcinkiem szedłem z koleżankami , częściowo w śniegu podczas 366 trasy.
Wtedy niby już wiosna, ale zimowa, a dziś jesień, ale letnia. Jest jak na jesień - gorąco.
Na starcie jeszcze było trochę mgły, ale potem im wyżej, tym ona bardziej pierzchała, aż zniknęła zupełnie.
Ciekawiło mnie, na jakim etapie zastanę budowę Sanktuarium po ponad pół roku. Nie potrafię określić, bo z zewnątrz wygląda to podobnie. Może w środku więcej prac. Jedno jest pewne, prace spowolniały przez to, że Unia Europejska odmówiła przydzielenia funduszy. Zatem wszystko będzie budowane ze składek wiernych, można powiedzieć dobroczyńców.
Do budowanego Sanktuarium przychodzę o 10.10. Zdjęć tego miejsca mało, gdyż cały czas pod ostre słońce i dopiero po przejściu na drugą stronę można było coś zobaczyć.
Potem spotykam wspomniane wyżej źródła i o 10.27 dochodzę do Kaplicy. Trwa różaniec prowadzony przez siostry zakonne, będące dzisiaj też tutaj z pielgrzymką.
Nie wchodzę do środka, aby nie przeszkadzać. Witam się ze znajomym psem Aleksem, który prosi o czochranie. Jego pana, jednego z misjonarzy, w pobliżu nie ma.
Potem podchodzi do mnie inny ojciec, też znany mi z poprzedniego kwietniowego pobytu. Poznaje mnie, z czego bardzo się ucieszyłem i  tą swoją serdecznością (typowa cecha Słowaków) spowodował, że nie czekałem do godziny 11-tej, kiedy rozpocznie się msza święta, tylko wszedłem do środka na końcówkę różańca.
A potem przeżycie eucharystii i przepiękne kazanie wymienionego już ojca, mówiące o potrzebie miłości bliźniego. Jakże to aktualne, bo tak bywa, że chcemy na siłę kogoś zmieniać... a tak nie wolno, można to osiągnąć dzięki okazywanej miłości bliźniemu. Święta prawda!
Po mszy, żegnam się z misjonarzem i idę znanym sprzed roku szlakiem pielgrzymkowym do Turzowki.
Oczywiście, dwa razy zbłądziłem, ale jakoś dochodziłem szczęśliwie do szlaku.
Widoki na słowackie i czeskie góry ( z Łysą Górą). Nie mam czasu szukać grzybów, bo chciałbym zdążyć na czas do autobusu. Czasem pojawiają się jakieś niejadalne.
Samo zejście też inne niż rok temu, a to dlatego, że tam gdzie powinienem był iść zwozili drzewa i praktycznie nie da się schodzić w tym błocie. Zejdę ciut od miejsca planowanego, a tam gdzie powiniem schodzić , widzę z dołu pasące się stado owiec.
Turzovka. Przychodzę do niej o 13.20, trochę po niej "pobuszuję" i o 13.54 dojdę do mety na ulicy Beskidzkiej, skąd odjeżdżają wszystkie autobusy przejeżdżające przez to miasto.
Potem tylko oczekiwanie (ok. pół godziny) na autobus.
Trasa ważna, bo duchowo jestem związany z Żiwczakową i tak już kiedyś pisałem, będę tam wracał, zwłaszcza, że to tak blisko mojego miejsca zamieszkania.

Polecam stronę Ojców Misjonarzy z Żiwczakowej, którą założył niedawno O. Rastislav:

https://www.facebook.com/zivcakovahora



2 komentarze: