Większą grupą (6 osób) wybraliśmy się w Beskid Żywiecki, a w planie mieliśmy dojechać do Żabnicy i stamtąd na Halę Boraczę a potem zejście do Milówki. Stąd w ekipie większość z nartami. Tylko koleżanka i ja bez nart.
W Żywcu musieliśmy zmienić plan, gdyż przewoźnik obsługujący linię do Żabnicy ponownie zaprzestał jazdy tam w soboty i niedziele, o czym nie mieliśmy pojęcia. Chodzi o kurs po 7 rano.
Stąd inne miejsce startu, bo dojechaliśmy do Sopotni Wielkiej prawie do końca, gdyż busik nie pojechał z nami do ostatniego przystanku, wysadził nas wcześniej.
Zatem startujemy o 8.20 szlakiem niebieskim. Idziemy w dwójkę do przodu, gdyż narciarze i tak nas dogonią i przedgonią. Wszędzie dokoła mgła i żadnych widoków i tak będzie przez całą trasę. Za to można obserwować to co blisko nas.
Kiedy z drogi weszliśmy do lasu i zaczęliśmy wspinaczkę na Rysiankę, było wiadomo, że i tak wszyscy będą musieć narty zabrać do rąk. Było przedreptane więc mogliśmy spokojnie iść, choć były odcinki, że brnęliśmy w śniegu po pas.
Po jakimś czasie otrzymaliśmy wiadomość, że panie zrezygnowały z wychodzenia i będą zawracały. Do góry za nami poszedł tylko kolega, który nas doszedł już blisko schroniska, do którego dotarliśmy o 11.00 i byliśmy tam równą godzinę.
Mile spędzony czas w środku szybko minął i o 12.00 zielonym szlakiem rozpoczynamy zejście do Żabnicy.
Po kwadransie jesteśmy już na Hali Pawlusiej, a tam osoby, które szły przed nami, poszły pionowo w dół po stromym zboczu i to było jedyne możliwe zejście w dół na pewnym odcinku. To nie było schodzenie, tylko zjazd na butach, z wywrotkami. Przepiękna zimowa przygoda. Te warunki sprawiły, że ten odcinek nie jest obfocony, bo trudno to było zrobić.
Za to szybko znaleźliśmy się na dole w Żabnicy, bo o 13.25.
Podziwiamy jak zawsze tamtejsze rzeźby i dochodzimy do przystanku i z lektury rozkładu jazdy wynika, że w sobotę o tej porze nic nie jeździ w stronę Żywca. Żabnica na weekend odcięta dla turystów przez przewoźników. Nie do pomyślenia chociażby za południową granicą w Czechach. Ale tu jest Polska i każdy rządzi się (czytaj: szarogęsi) ile może. Ja bym odbierał koncesję i dawał takim przewoźnikom, którzy chcą jeździć.
Pozostaje nam przejście przez całą Żabnicę aż do Węgierskiej Górki. Tam też przechodzimy obok Fortu Wędrowiec, ale nie zbliżamy się z uwagi na czas.
O 15.05 dochodzimy do dworca PKP w Węgierskiej Górce i tam jest nasza meta. Na pociąg długo czekać nie musimy, ale jest czas, więc telefonicznie dowiadujemy się, że nasze koleżanki co zawróciły, dotarły na nartach do Jeleśni i tam w karczmie czekają na przyjazd planowanego autobusu. Jak się potem okazuje nasza trójka będzie szybciej w Bielsku-Białej.
Wcale nie było planowane przejście tylu kilometrów , w różnych warunkach. Trochę dostałem "wycisk". Już teraz czuję wszystkie mięśnie nóg (czego nie było od wielu lat) i pewnie jutro będę dziwnie chodził.
Warto było, dla przyjemności, dla sportu, dla ciała i ducha.
***********************************************************************************
Po 2 dniach dochodzą fotki z tej części trasy, o której pisałem, że ich nie ma. A to za sprawą aparatu mojej koleżanki, która jednak coś pstryknęła. Zatem na końcu relacji bonusowe zdjęcia z odcinka pomiędzy Halą Pawlusią a miejscem ponownego spotkania z zielonym szlakiem.
***********************************************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz