Kalwaria Zebrzydowska - Kolejowa - Bernardyńska - Sanktuarium Pasyjno-Maryjne - Dróżki Kalwaryjskie - Bugaj - Kalwaria Zebrzydowska.
W tym roku wiele rzeczy wygląda inaczej i z wiadomych względów nie ma możliwości dzisiaj udania się na Żywczakową na tradycyjne już podziękowanie Mateńce za opiekę roczną. W związku z tym udałem się tutaj, do Sanktuarium Pasyjno-Maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej, tak samo dla mnie ważnego miejsca.
Do "Kalwaryi" przyjechałem pociągiem i od razu o 8.23 rozpocząłem pielgrzymowanie. Do rynku będzie to dla mnie debiut, gdyż nigdy wcześniej tędy nie szedłem. Ciepło, bezwietrznie i nawet nie ma specjalnie dużo chmur. Idę równym krokiem, gdyż o 9-tej rozpocznie się w kaplicy Cudownego Obrazu msza święta i chcę zdążyć.
Od kościoła św. Józefa na rynku reszta drogi jest mi znana. Ciągle pod górę, ale w końcu o 8.50 osiągam cel i zadowolony z tego, że zdążyłem, na początku mszy ofiarowałem intencję za wszystkich znajomych, którzy cierpią z jakiegokolwiek powodu. Ludzi trochę było, ale zdziwiłem się, bo nikt dziś nie podszedł po komunię na rękę... i tak trzymać.
Po mszy zostaję jeszcze w kaplicy, gdyż przyszła pora na podziękowania Panu i Mateńce za wszelkie dobro jakie mnie i moich bliskich w tym roku spotkało. Mimo różnego rodzaju problemów panujących na świecie, nam jakoś do tej pory nie było źle. Żyliśmy swoim (w miarę możliwości) życiem i o to prosiłem na przyszły rok. Moje wędrowanie jest dowodem na to, że trzeba zaufać i nie nadwyrężać tego zaufania, a wszystko będzie dobrze. Bardzo mocno za to podziękowałem.
Potem przyszła kolej na obejrzenie tegorocznej ruchomej szopki, która jednak jest inna niż poprzednio, a nie widziałem jej już 2 lata. Przybyło ruchomych figur. Mnie bardzo przypadł do gustu gościu na hamaku i przyjąłem to jako wskazówkę na przyszły rok. Wszak ja już nic nie muszę a od przyjemności stronić nie powinienem. Będą jeszcze 2 szopki, jedna na dziedzińcu, a druga w kawiarni.
Kawiarnia i restauracja są czynne, ale na wynos i dlatego moje espresso dziś nie było w filiżance i wypite zostało na zewnątrz. Wcześniej miałem spotkanie kawy z przyłbicą i musiałem przypomnieć sobie to jak powinno wyglądać picie. Udało się ku zadowoleniu 2 obserwujących mnie pań.
Potem fragment dróżek, czyli wyjście na wzgórze Golgoty i zejście z niej do Bugaja. To nie było takie zwykłe przejście, ale żarliwe modlitwy o zmiany na lepsze. Zmiany ludzi i ich zachowań, zmiany sytuacji zdrowotnej na świecie i wszelkich innych pozytywnych zmian. Spotykani pojedynczy pielgrzymi to balsam dla duszy, bo tak wiele z ich serc płynęło dobra, że go wchłonąłem.
Po zejściu do Bugaja wiele czasu już nie zostało mi i trzeba było wracać w stronę Sanktuarium... i jak zawsze podziwiam te stare domy, które pamiętają czasy austriackie, pamiętają odzyskanie Niepodległości w 1918 roku. Widać Górę Lanckorońską i okoliczne wzniesienia.
Powrót przed Sanktuarium, podziękowanie za to, że mogłem tu dzisiaj być i droga powrotna zielonym szlakiem turystycznym. Wstępuję na moment na cmentarz wojenny z 1915 roku, gdzie spoczywają żołnierze cesarskiego wojska... a że Austro-Węgry skupiały wiele narodowości, to i tutaj mamy to widoczne. Po prawej stronie spoczywają 2 bracia zakonni zmarli w tym roku.
Potem znowu kukanie na Górę Lackorońską i żal, że nie było mi dane do Lanckorony w tym roku dotrzeć. Takich miejsc zresztą jest więcej. Cieszyłem się i nadal się cieszę, że są jednak takie miejsca gdzie dotrzeć mogę i to czynię.
O 11.52 kończę pielgrzymkę na dworcu autobusowym w Kalwarii Zebrzydowskiej, na którym postawiono bańkę. Nie byłbym sobą gdybym do niej nie wszedł. Pani focąca dała takie diktum, że mam być radosny... no przecież cały czas jestem, nie widać?!
Dobrze, że byłem wcześniej, bo bus do Bielska-Białej odjechał o 5 minut wcześniej i to potwierdza regułę, że nigdy nie należy przychodzić do celu na ostatnią chwilę.
To ostatnia tegoroczna trasa, a było ich razem z tą 70. O tym będę jeszcze pisał w tym roku w podsumowaniu.
Dobrze, że ten rok już się kończy. Na koniec miałem jeszcze gdzieś powędrować ale niestety życie pisze inne scenariusze. W pracy się pomieszało i zamiast dnia wolnego trzeba iść na pogrzeb. Życzę Tobie, ale i wszystkim innym, żeby ten kolejny rok był dużo lepszy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia, ja będę je składał w trakcie następnego posta z podsumowaniem roku... ale Tobie i Twoim bliskim życzę zdrowia już teraz.
UsuńŻycie takie właśnie jest, że nie prowadzi przez utarte schematy. Będzie jeszcze dobrze, tylko trzeba wytrwać. Wszystkiego dobrego.
Hej... jak czytam Twoją relację... to w pamięci nasze wspólne drapanie po dróżkach kalwaryjskich. pamiętam letni czas i oczywiście była Lanckorona, rynek... stary zamek...
OdpowiedzUsuńPiękna pielgrzymka w podzięce na ten odchodzacy rok.
A wiesz, że ja także myślałem o tamtej wędrówce patrząc na Górę Lanckorońską? Przypomniał mi się obrazek piwa sączonego pod winoroślą.
UsuńBardzo lubię Sanktuarium kalwaryjskie, ale tym razem to było zastępstwo za Żywczakową, gdzie od 7 lat staram się zawsze dziękować za roczną opiekę. Wirus tym razem przeszkodził, ale mam nadzieję, że za rok będzie normalnie.
Do Kalwarii Zebrzydowskiej będę i tak zaglądał co jakiś czas.