sobota, 24 października 2020

880 trasa - 23.10.2020

 Ustroń Na Kępie - Mała Czantoria - Na Kępie - Myśliwska - Kluczyków - Ustroń Manhatan.

Idąc dziś w góry miałem nadzieję na feerię kolorów właśnie tam, a tymczasem okazało się, że najpiękniej prezentują się drzewa przy moim bloku, co dostrzegłem na zakończenie trasy, gdyż jej meta była w domu.

Potrzeba wyruszenia zrodziła się nagle nad ranem po prawie nieprzespanej nocy, moja siostra taki stan nazywa nocnym czuwaniem. Widocznie mało świeżego powietrza w płucach, zwłaszcza, że teraz najwięcej czasu spędzam w domu. Poza koniecznymi zakupami dla siostry i dla mnie oraz poza wyjściami związanymi z pewnymi zobowiązaniami, pozostaje dom. Dom, który uwielbiam, w którym czuję się dobrze i w którym jestem szczęśliwy. W zasadzie to jestem cały czas szczęśliwy, bo nie mam wymagań wygórowanych i odcinam się od całego molochu informacyjnego związanego z covidem. Nie chwaląc się, ale gdyby wszyscy tak przestrzegali reguł zdrowotnych (nie tylko teraz w okresie covidu) jak ja i moje znajome dreptusiaczki, to nie byłoby żadnej epidemii. Zasady w tym przypadku są proste, właściwie odżywianie, dawanie organizmowi naturalne środki do zwalczania wirusów, do odporności, a także, a może szczególnie ruch na świeżym powietrzu. Dlatego każda próba ograniczania tego przez różnych ludzi (nazywam ich covidiotami) jest nie do zaakceptowania przeze mnie. Jestem żywym przykładem i nie tylko ja, że trzeba inaczej. Ktoś powiedział - no dobrze, ale ty jesteś sam. Nikt ci do domu nic nie przyniesie. ... i tu jest sęk! Przecież ja opiekuję się 20 lat starszą siostrą, spotykam się z nią i muszę robić wszystko, żeby przypadkiem coś niedobrego do jej domu nie wnieść. Stąd tak potrzebna higiena, czyli oprócz mycia rąk,  także twarzy, włosów i wszystkiego co jest narażone na czyjś wydech z ewentualnym wirusem. Właśnie wydech, bo tylko tak można się zarazić. 

Pieniądze, na których jest najwięcej zarazków wszelkiej maści. Banknoty trzeba prasować gorącym żelazkiem, a bilon prać. To są zasady, które stosuję od wielu lat i to dziś zdaje egzamin. Trzy lata temu miałem grypę, gdyż nieodpowiedzialni ludzie,czyli kaszlący, kichający chodzili w takim stanie do kościoła. Jeżeli miało się takich sąsiadów kilku z różnych stron, to efekt mógł być tylko jeden - grypa. Tamta grypa miała prawie wszystkie cechy jakie przypisuje się covidowi, czyli utraciłem smak, węch, spać musiałem na stojąco, bo na leżąco udusiłbym się. Tylko swoimi sprawdzonymi naturalnymi antybiotykami wyleczyłem się bez potrzeby udawania się do lekarza. ... dlatego jestem wielkim sceptykiem jeśli chodzi o zasady jakie przyjęto na świecie, a zwłaszcza a naszym kraju, walki z czymś co ja nazywam innym mutantem grypy. To jest i ja tego nie neguję... ale system przeciwdziałania jest do bani. Zamiast prowadzić profilaktykę jak zapobiegać, to stosuje się nakazy, zakazy i testy, które w 90% są fałszywe (tak przynajmniej twierdzą Norwegowie).

Najważniejsze w tym wszystkim było już wiele lat temu i jest ciągłe odświeżanie zaufania Panu i Mateńce. Jeśli ktoś pyta, czy się nie boję wirusa, to odpowiadam, że nie. Jeśli zawierzyłem i zaufałem, to wszelkie obawy i strach byłyby tego zaprzeczeniem i zerwaniem. Do tego muszę dodać swojego wspaniałego Anioła Stróża, który czasem coś podszepnie, podpowie i tak było nad ranem, gdy nadeszła ta myśl, by iść dziś w góry. Zwłaszcza, że z przecieków wynikało, że dziś rząd wprowadzi zakaz wychodzenia z domu dla seniorów. Wprowadził, ale dla tych po 70-tce, co mnie jak na razie nie dotyczy. A nawet gdyby dotyczył, to jest furtka mówiąca o tym, że można wyjść w ważnych dla człowieka sprawach. Dla mnie taką sprawą byłyby wędrówki. Jasne, że zdecydowana większość starszych ludzi nie chodzi po górach, ale dla tych, którzy to mają za podstawę życia takiego zakazu być nie powinno i nie może być.

Zacząłem dzisiejszą wędrówką Na Kępie o 10.25, czyli w miejscu gdzie znajduje się wielki plac do spędzania czasu na wolnym powietrzu. Biegnie tędy żółty szlak turystyczny na Małą Czantorię, ale to nie nim tam wychodzę, tylko ścieżką leśną znaną mi od kilku dziesiątek lat. Specjalnie nią, bo jest to sporej długości mocny wyryp lasem a mi chodzi  o to, żeby oprócz sprawdzenia kondycji można było z potem wyrzucić z organizmu toksyny. Bezwietrznie jest i dlatego nie grozi jakieś zawianie.

Po pokonaniu stromizny pojawią się pierwsze widoki, dziś bardzo słabe, bo to wszystko za jakąś mgiełką. Dalszych gór widać tylko kontury, a miejscowości widoczne z różnych punktów są nieczytelne. Mimo to, aparat na zbliżeniu pewne rzeczy pokazał, czego oko nie dostrzegło. Spotkam dużego bardzo zdrowego gniewuska, ale tylko jednego. Zbiór uzupełnią duże opieńki emerytki w ilości kilku sztuk. To wystarczyło na śniadanio-obiad i potem kolację. Między tym jeszcze była ponad 2-godzinna drzemka, a raczej kamienny sen i nocne zaległości zostały odespane.

Wracam na trasę, bo nagle przede mną wyskoczył bardzo duży jeleń i nie poczekał na otwarcie aparatu. Piękne zwierzę, szkoda, że tego pokazać nie mogę. Niedługo po tym zdarzeniu wychodzę z lasu i widzę u góry drzewa, pod którymi prowadzi zielony szlak. Ja tam nie pójdę, tylko w lewo pod ruiny domu. Z roku na rok coraz więcej ubytków.  Stąd już tylko kawałek na właściwy szczyt Małej Czantorii a melduję się tam o 11.57. Anioł Pański odmawiam w drodze do szlaków turystycznych, czyli do miejsca gdzie piszą, że tam jest Mała Czantoria. Tam też o 12.05 wejdę na żółty szlak i pójdę nim prawie do końca. Dopiero tutaj spotykam kilka par turystycznych idących w przeciwną stronę. Pusto na szlaku. Na szlaku pełno zmian związanych z wyrębem drzew. Zaskoczeniem dla mnie było to, że na którymś zakręcie pusto od drzew i widoki, choć dziś marne o czym już pisałem. 

Przed ponownym dojściem do miejsca zwanego Na Kępie jest ołtarz naszej małej Ojczyzny. Nie pokazuję wszystkich tablic, ale nowa tegoroczna jest, ta mówiąca o setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej. Zaraz potem przerwa między 12.58 a 13.25. Okazało się, że rosną tutaj świeże liście babki, zdrowotny przysmak dla Łatka, więc nazbierałem.

Ulicą Myśliwską w dół. Kolejne zaskoczenie, przed górą Jelenica było wielkie pastwisko dla koni. Dziś całkiem zaorane i pewnie będą tutaj coś uprawiać. Jednak zmiany ciągle wszędzie są.

Po dojściu do ulicy Kluczyków o 13.45 odłączam się od żółtego szlaku i teraz bezszlakowo (na mapce kolor różowy) prosto do domu. Zaglądam znajomej w innym bloku do okien, a potem już mój blok, który nachylił się, by schować się za pięknym drzewem ze złotymi liśćmi podświetlonymi przez słońce, bo na chwilę się pokazało. A potem radosny powrót do domu a w nim czekający Łatek liczący na jakiś przysmak i wcale się nie naciął. Koniec w ukochanym domu o 14-tej. Teraz przez kilka dni znów w nim będę, a zajęć mam hohohoho! Czas przeleci.





































































































































4 komentarze:

  1. Trafiłeś w samo sedno z tym Covidem. Niestety obawiam się, że będzie jeszcze gorzej. Trasa bardzo ciekawa i co najważniejsze cisza i spokój na szlaku. Cóż więcej potrzeba? W listopadzie chyba się gdzieś wybiorę, bo nie mogę już wysiedzieć w domu. Niestety ten weekend mam imprezę rodzinną a za tydzień Wszystkich Świętych więc dopiero za dwa tygodnie będę mógł gdzieś wyskoczyć. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie gorzej, bo rządzący nie panują nad sytuacją. W lipcu ogłosili prawie koniec epidemii po to tylko, żeby ludzie poszli na wybory... a teraz się tego wypierają, dobrze, że pozostały nagrania.
      Najważniejsze, by robić swoje i dbać o bliskich.
      Życzę Ci naprawdę tego wyjścia, tego znalezienia okienka w obowiązkach, bo wiem jak to było gdy pracowałem. Trudno bywało, chociaż wyznaczyłem sobie wówczas jedną trasę minimum na miesiąc, to bywało, że ostatniego brałem urlop, by jednak dreptanie w danym miesiącu się odbyło.
      Zdrówka życzę i dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  2. Spokojne dreptanie z samym sobą...
    a ciekawości wiele... co też tyle pracy się nazbierało???
    😆

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artykuł do tegorocznego Pamiętnika Ustrońskiego, a poza tym pranie, sprzątanie i odrabianie zaległości w kronice, a tam jestem dopiero w lipcu ubiegłego roku.
      Takie samotne wędrowanie od czasu do czasu jest wręcz wskazane. Dzięki. Papapa

      Usuń