Tradycja wędrowania w lane poniedziałki we mnie tkwi od tak dawna, że nie wiem od kiedy. Jedno jest pewne, że kiedy zacząłem prowadzić dokumentację i numerować trasy, to ten pierwszy Wielkanocny Poniedziałek był w 1997 roku. Teraz na początek tamte lata, czyli po 1 fotce z każdego roku i tu będzie widać jak zmieniałem się z Wielkanocy na Wielkanoc. W sumie do tej pory udokumentowane 23 lata.
Pierwsze fotki pochodzą z kronik, gdyż nie mam ich z tamtych lat na płytkach. Jakość ich nie jest najlepsza, ale coś tam zawsze widać. Dopiero od 2010 roku jest inaczej.
Nie zawsze to będę ja, bo też mój pierwszy królik Mycek, który swego czasu ze mną spacerował w tym dniu, będzie przepiękna (niestety już nieistniejąca) pieczątka ze schroniska Pod Tułem. Ono było i tam się chodziło w tym dniu przez wiele lat. Teraz już jest inaczej.
Będzie ze mną Rafał, który dawniej ze mną wędrował, będzie Danusia z Marianem z niedawnych lat i jeszcze kilka innych osób.
Były porządne górskie wyprawy, ale były też zupełnie lajtowe spacery jak ten tegoroczny. Nie wyobrażam sobie, żebym w takim dniu miał zerwać tradycję. Trzeba zachować wszystkie warunki ostrożności i przewietrzyć organizm, bo... niestety mam wrażenie, że ten zastój domowy powoduje u mnie nawrót depresji. Przez prawie 10 lat walczyłem z nią i nie chcę ponownie w to wchodzić. Nie chcę też powrotu do wyglądu "skóra i kość" co widać będzie w latach 2006 i 2007. Żałuję mocno zakazu wstępu do lasów, gdyż susza, która już nam depcze po piętach spowoduje, że za miesiąc już nikt tam nie wejdzie i dopiero będzie problem. Chyba, że spadną deszcze, ale na to nie zanosi się.
Póki co wspomniane zdjęcia, a potem dzisiejsze.
Dzisiejsze świąteczne wędrowanie zaczynam bardzo wcześnie jak na taki dzień, kiedy większość jeszcze śpi... ale o to chodzi, by nie spotykać ludzi w obecnej sytuacji.
Przepisowe 2 km od miejsca zamieszkania (chodzi o spacery) nie zostaną przekroczone, gdyż o 7.20 na górze ulicy Myśliwskiej rozpoczynam. Rozpoczynam schodzeniem w dół, do domu. Tam na górze wieje tak mocny wiatr, że moje włosy są roztrzepane niczym włosy wkurzonego Chopina po nieudanym koncercie.
Widoki mi znane, ale jednak za każdym razem w innej wersji. Dziś jest mocniej zielono i kwieciściej.
Prognoza pogody zapowiadała od 11-tej deszcz i to mocny (wreszcie!) i dlatego to był kolejny powód, by wcześnie wyjść.
Świąteczny poranek w domu po rześkim spacerze i tutaj kolej na wirtualną część trasy, mianowicie wizyta u misiów, konkretnie w Narodowym Parku Alaski Katmai. To zasługa po raz kolejny kwietniowego numeru "Poznaj świat", a autorką artykułu, który mnie sprowokował do zainteresowania się tym tematem jest Liliana Poszumska, która świat zwiedza z rodziną, czyli z dziećmi także. Gdyby groźne misie grizzli były aż tak groźne, to tam nie zawiozłaby swojego dziecka... a właściwie nie przyfrunęła samolotem, bo tylko tak tam można dostać się. Trzeba tylko zachować zasady (jak w przypadku koronowirusa) i bezpiecznie można z misiami współżyć. Autorka pisze jak należy się zachowywać. Przede wszystkim trzeba być głośnym i żadnych rzeczy ze sobą do jedzenia w plecaku.
Fotki zebrane z różnych materiałów będą niekiedy wyglądać jak malowane obrazy ludzką ręką. Misie będące w wodzie (lany poniedziałek, stąd ta wstawka) mają zmoczoną sierść i są takie śliskie z wyglądu.
Misie grizzli w tej wodzie czekają i chwytają ryby i dlatego ludzie im nie przeszkadzają, mało tego - tolerują wędkarzy, czyli konkurencję.
Po takiej dawce internetowego wypadu na Alaskę, pora na drugą część spaceru, ale to już z moim najukochańszym Łatkiem, którego traktują jako dar Niebios, bo to prawdziwy anioł, tyle tylko, że zamiast piór ma sierść... najwspanialszy materiał delikatny do głaskania.
Dla Łatka to był pierwszy zielony spacer i bardzo spokojnie, aż za spokojnie go spędził. Całość trwała krótko, bo już o 8.23 zameldowaliśmy się w domu. Radośni.
Czekałem na tą relację. Spodziewałem się, że coś się pojawi i nie zawiodłem się. Kawałek historii na zdjęciach widać. Też męczy mnie ta kwarantanna ale na szczęście mam ogródek i nie muszę być zamknięty w czterech ścianach. Myślę, że w maju już będzie można wychodzić choć pewnie jakieś limity będą utrzymane dłużej. Jakoś trzeba to przetrwać. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJakoś w to majowe wychodzenie nie wierzę. Zauważ, że nie wszyscy zachowują ostrożność. Tylko 2 dni temu policja ustaliła, że 300 osób zlekceważyło nałożoną kwarantannę w jednym dniu... ile to jest potencjalnych zarażeń.
Usuń... ale Pan Zmartwychwstał i tym się cieszmy! Jeszcze radosnych Świąt życzę. Pisząc te słowa - wreszcie za oknem zaczęło lać.
Wspomnień czar.
OdpowiedzUsuńWspomnienia takimi bywają.
UsuńDomani sono in ospedale e torno a casa. Infine. Vit
OdpowiedzUsuńÈ importante rimanere in buona salute.
UsuńZ takim zapałem oglądałam wczoraj tę relację że zapomniałam od razu wpisać komentarz. Wspomnienia to cudowna rzecz. A jeśli nie można aktualnie powędrować, to taki powrót do wspaniałych chwil spędzonych na łonie natury umila nam ten trudny czas.
OdpowiedzUsuńI choć na każdym zdjęciu prezentujesz okres Świąt Wielkanocnych, to aura jest urozmaicona.
Nie będę pisała o pandemii bo to jest w każdym wydaniu wiadomości. Tradycja wędrowania pokazana na Twoich zdjęciach jest super prezentacją i choć stosownie do zaleceń ograniczyłeś w tym roku trasę wędrówki, to cieszymy się, że kontynuujesz ją i robisz to rozsądnie. A w przyszłym roku już teraz zapisujemy się na wędrowanie z Tobą.
Od rana prześladuje mnie piosenka z tekstem Młynarskiego. Muszę się podzielić choć częścią jej treści:
Przez kolejne grudnie, maje człowiek goni jak szalony
A za nami pozostaje sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam co chwilę w mróz czy w upał, w zimie, w lecie
Szans nie dostrzeżonych tyle i ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią Ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz w miesiącu mieć dyktando nadziei
Żeby w serca kajeciku po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho takie prościuteńkie słowa
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia, plany…
i tak trzymać! Pozdrawiamy Danusia i Marian :-)
Naprawdę ciekawe to, bo chciałem urozmaić relację tą piosenką w wykonaniu Zosi Kamińskiej, ale nie znalazłem w dobrej jakości. Tak, gramy w zielone. Całkiem dosłownie mam do tego Łatka, a tekst jak prawie każdy u Młynarskiego jest ponadczasowy.
UsuńTuż przed Tobą Vittorio napisał, że jutro wraca do domu ze szpitala. Ważne, że nie był zarażony. Teraz odpocznie trochę i nie będzie musiał na razie pracować, przez co ryzyko zachorowania się zmniejszy. Wielka to radość.
Nie tracę nadziei i staram pokazywać to, że zabranie mi możliwości dreptania to jednocześnie pozbawienie mnie mojego najważniejszego lekarstwa. Dreptałem zawsze i dalej to czynił będę, z tym, że jak pozwolą znowu, to każda minuta będzie najcudowniejszą. Teraz muszę przeczekać. Mam Łatka, który spacery polubił, choć dopiero był raz i to krótko.
Dziękuję za wizytę, za wsparcie i za przepiękny wpis. Kochani jesteście!
Jeszcze wzmianka o prezentacji i Narodowym Parku Alaski Katmai. Super pomysł! Miśki w Parkach Narodowych Ameryki są przyzwyczajone do obecności ludzi i wykorzystują ich zainteresowanie sobą. Ja jednak nie ryzykowałabym zbyt bliskiego podchodzenia do tych drapieżników. Szczególnie gdy są młode. Przecież to ich tereny! Ale zdjęcia są interesujące i z przyjemnością je pooglądałam.
OdpowiedzUsuńMr Łatek prezentuje się uroczo i wiosennie. Rozumiem że pobyt na świeżym powietrzu podziałał na niego oszałamiająco. Ale co skorzystał to jego ! . Pozdrawiamy serdecznie :-):-)
Tylko w tym jednym w Katmai, bo tam mają konkretne pożywienie. W innych rejonach Alaski są bardzo nieprzyjazne. Autorka w "Poznaj Świat" w artykule pisze o incydencie na samym początku przylotu na Alaskę, kiedy to strażnik musiał zabić grizzli atakującego samochody, co dla jej dziecka to było wielkim szokiem. Ludzie winni, bo w samochodach zostawiają prowiant a misie to kusi. Tam akurat nie mają tych ryb.
UsuńDopiero po kolejnym locie do Katmai można takie obrazki zobaczyć, ale też nie wolno mieć ze sobą żadnego jedzenia ani picia.
Ja bym chciał tam pojechać, ale bez Łatka, bo to mógłby być potencjalny posiłek, a wolę go mieć przy sobie. Papapa!
Tak masz rację. Będąc w Parkach Narodowych USA widziałam miejsca piknikowe ze specjalnie zabezpieczonymi koszami na śmieci i ostrzeżeniami żeby nie pozostawiać jedzenia. Parki Narodowe są domem dzikich zwierząt a my tam jesteśmy tylko gościnnie. Nie wszyscy mają to na uwadze.
OdpowiedzUsuńA jeśli idzie o bliskie spotkania- to sama miałam stresującą przygodę z szarżującym bizonem który uznał że nawet zatrzymanie się na poboczu drogi nie jest przez niego akceptowane. Przygnał ze środka łąki, a ja wiałam do samochodu z ogromną prędkością .
To tyle wspomnień... Pozdrawiam