Koncert Mistrza Adama Makowicza w ustrońskiej Prażakówce zakończył 2-dniową trasę, trasę jak zawsze o tej porze roku pełną wspomnień. Więcej o koncercie napiszę w relacji pod koniec, a teraz początek.
To miała być jednodniowa trasa w sobotę. Prognoza pogody wieściła na ten dzień deszcz, mgły... a piątek był słonecznym i ciepłym dniem. Ciepłym na tyle, że można było iść bez kurtki.
Przyśpieszam wyjście do Mamy o jeden dzień, zwłaszcza, że to jest Dzień Zaduszny. Przy okazji będę mógł podziwiać piękno ustrońskiej, a zwłaszcza lipowskiej przyrody.
Zaczynam w piątek na rynku o 11-tej. Już tutaj można podziwiać złoto, w które natura przyoblekła się.
Po raz pierwszy będę mógł przejść wyremontowaną ulicą Sportową, czyli lewym nabrzeżem rzeki Wisły zgodnie z jej nurtem.
Lipowiec swoją tabliczką wita mnie na ulicy Leśnej, którą całą przejdę. Bogactwo kolorów, pojawiły się w lesie opieńki, których nie zbieram, bo mam ładunek zniczowy na cmentarz... a i na razie nie one mi w głowie. W głowie wspomnienia z lat kiedy tu mieszkałem. Każdy dom, ścieżka w lesie, potok... to wszystko było mi znane, przedeptane. Jest oczywiście wiele budynków nowych, niektóre w budowie, ale i tak jest jeszcze wiele zachowane z przeszłości.
Na Leśnej też spotykam koleżankę Henię, z którą wspominamy i cieszę się, że za pośrednictwem fb jakiś czas temu nawiązaliśmy kontakt i myślę, że już w niedalekiej przyszłości będzie poszerzony. Z prawej mam zbocza Lipowskiego Gronia... mijam różowy dom mojej niestety już zmarłej wychowawczyni z podstawówki... Jej grób nawiedzę dłużej, podobnie jak u Mamy.
Piękny widok kościoła i jego otoczenia, w tym przedszkola, które za mojego dzieciństwa było moją szkołą.
Jest cmentarz. Ponad 1,5 godziny zajęło mi dotarcie tutaj. Tutaj także spotykam modlącego się kolegę Stasia, którego już też wiele lat nie widziałem.
... a potem modlitwy... bo nie ma jak u Mamy, obojętne gdzie jest... ale tam gdzie Mama tam zawsze jest szczęście a przede wszystkim kochające, bijące serce.
Powrót obok kościoła, Lipowcem aż do ulicy Spokojnej. Zaglądam do kolorowych dziś potoków i przypominam sobie, jak je w dzieciństwie penetrowaliśmy... ile w tym było radości gdy ktoś przez nieuwagę wpadł do wody.
Wchodząc na Spokojną widzę remont domu, starego domu i tak sobie pomyślałem, że za wcześnie o kilka lat opuściłem mój dom rodzinny. Gdybym przeczekał jeszcze kilka, to pojawiły się wtedy możliwości nowych materiałów do remontu... ale widocznie tak miało być.
Zaczyna sprawdzać się prognoza pogody i zza Czantorii przybywa coraz więcej ciemnych chmur.
Docieram do pola wielkiej zieleni. Ta zieleń to kiedyś było nasze pole. Było poprzedzielane miedzami, na których Mama posadziła wiele drzew owocowych. Dziś tego nie ma. Na miejscu starego domu, nowi właściciele wybudowali dworek i w tej chwili jest najpiękniejszym domem w okolicy, co cieszy.
Zostały drzewa, które starsze ode, mnie pamiętają. Tulę się do ulubionej brzozy pozyskując jej energię i mam wrażenie, że w przyłożonym uchu do kory słyszę podziękowanie, że wróciłem, słowa miłości. Tak, ona była ważna, bo już jako kilkuletni brzdąc w jej pobliżu nabroiłem i oberwałem od Mamy... i poleciałem do brzozy i to było pierwsze przytulenie. Potem z latami było ich więcej. Dziś powróciłem i wiem, że będę wracał, niekoniecznie podczas tras. Tu są moje korzenie. Znam każdy centymetr kwadratowy tej Ziemi, choć już inne trawy rosną.
Zaraz za brzozami jest las, a w nim zawsze zbierałem grzyby, o tej porze opieńki... i jakże wielką radość uczyniły mi pokazując się w koloniach... tyle, że naturalnie wysuszone. Nic to... zbieram i zabieram ze sobą. Dalej pójdę lasem górą skarpy i przypominam sobie jak tu było 30 lat temu, bo tyle minimum tędy nie chodziłem. W dole dużo przybyło, a w górze w stronę Lipowskiego Gronia stabilniej. Spotykam lisie nory, które zawsze tu były.
Po wyjściu z lasu skrótem na prawy tym razem brzeg Wisły, most i kolejne skróty do ulicy Krzywej.
Odwiedzam cmentarz katolicki i pochowanego niedawno śp. ks. Leopolda Zielaskę. W relacjach sprzed lat jest tam obecny, jako opiekun duchowny Fundacji św. Antoniego podczas naszych pielgrzymek.
Odwiedzam też śp. Maćka. Niebawem minie 10 rocznicą od zamordowania Go w Kirgistanie... a ja ciągle mam wyrzut sumienia i ciągle go przepraszam za to, że przed Jego tam wyjazdem powiedziałem, że jak taki wrażliwy człowiek może jechać na dłużej do dzikusów?... żebyś tylko stamtąd wrócił żywy!
I stało się... chyba nigdy nie przestanę żałować tych słów... Kolejna osoba, której mi bardzo brakuje.
Na innych cmentarzach ustrońskich spoczywają bliżsi lub dalsi znajomy. Na komunalnym pochowana jest Przyjaciółka Basia, z której śmiercią do dziś nie mogę się pogodzić.
Jej odwiedziny i innych nie będą w relacji, bowiem to już wykracza poza ramy zwykłej (choć niezwykłej) trasy. Obiecałem sobie, że Jej poświęcę oddzielną trasę, pokazującą wspólne radości na przestrzeni lat, ale jeszcze nie jestem na to gotowy.
Z cmentarza poprzez ulicę Kojzara, skrótami dochodzę na Manhatan, do domu i tu o 14.55 kończy się piątkowa część. Uzbierane opieńki zalewam wodą i idę do kościoła, w końcu Dzień Zaduszny.
Po powrocie zapach grzybów radośnie wszedł nosem do organizmu i było wiadomo, że z tych nasączonych wodą opieniek będzie wspaniałe wieczorne jedzenie.
Przerwa na ponad dobę. Przerwa ta wykorzystana była do celów całkowicie prywatnych. Skończyłaby się szybciej, ale warunki pogodowe zmieniły się zasadniczo. Deszcz, mgła i chłód.
Świętujemy z Perełką rozpoczęcie ósmego roku zamieszkania ze mną. Akurat natura spłatała jej figla, bo zaczęła linieć i jest taka napuszona sierścią, w dodatku nie chce się dać wyczesać i mamy wspólny problem z odmiennymi całkowicie poglądami. Nie jestem mile widziany ze szczotką, a ja nie chcę w przyszłości faszerować jej lekarstwami. Musimy znaleźć złoty środek.
Koncert Mistrza Adama Mickiewicza to jedyny punkt trasy jaki został zrealizowany zgodnie z planem. To już 20 Koncert Charytatywny mieszkańca Nowego Jorku, ale też Ustronia.
Charytatywny dlatego, że zawsze zebrane pieniądze przekazuje na Ośrodek Edukacyjno-Rehabilitacyjno-Wychowawczy w Ustroniu Nierodzimiu. Jak co roku podopieczni wraz z Panią Dyrektor będą obecni i obdarzą Mistrza prezentami. Jednym z nich jest kołacz z kapustą (to taka zaolziańska tradycja) dodatkowo wzbogacony o grzyby z ustrońskich lasów.
To będzie przed bisem... a na razie o 17-tej wychodzę z domu, by 20 minut później zameldować się Domu Kultury. Komplet widowni jak zawsze i uczta muzyczna. Wcześniej pokazano film mówiący o przeniesieniu Ośrodka z dawnego budynku do nowowybudowanego.
Adam Makowicz w tym roku nagrał w Polsce nową płytę i głównie z niej utwory składały się na repertuar. Uwielbiam wręcz kiedy prowadząca koncert Danusia Koenig opowiada o życiu i twórczości naszego Mistrza. Nie przesadzę w stwierdzeniu, że co roku na tej scenie spotykają się wirtuozi fortepianu z jednej strony i słowa z drugiej.
Pisałem już o darach podopiecznych Ośrodka, ale też aktualne jeszcze władze miasta pogratulowały i obdarowały pana Adama. Otrzymał portret i pytanie, gdzie go zawiesi.
Myślę, że wszyscy utożsamili się z treścią wiersza na cześć Mistrza odczytanego, ba! wspaniale zinterpretowanego przez prowadzącą. Jak to gdzie - w Ustroniu. Tu jest Jego dom.
Ostatnia fotka pokazuje właśnie to wydarzenie. Potem oczywiście bis, zaproszenie na rok następny, a relację zakończy utwór z najnowszej płyty Mistrza Adama.
Koniec trasy w sobotę po koncercie o 19.44.
Nadrabiam zaległości od dożynek i nie widzę żadnych komentarzy Macieja co to oznacza.
OdpowiedzUsuńPrzyjechałam na groby i zaraz wracam do Niemiec i bardzo podobają mi się twoje zdjęcia. Na koncercie Makowicza byłam raz i to jeszcze wtedy kiedy chodziłam o własnych nogach. Nie rozumiem tej muzyki i więcej bym nie poszła ale liczy się idea. Samiutkich dobroci życzę jak zawsze ta sama AC.
AC! To dzięki Twojemu nieprzemyślanemu wpisowi po dożynkach Maciej przestał bywać. Dzięki Tobie też,nasza znajomość z sympatycznym człowiekiem zrobiła się toksyczna i musiałem ją przerwać.
OdpowiedzUsuńSumując mało co rozumiesz... ale życzę Ci jak zawsze zdrowia i opieki Mateńki i nadal jesteś mile widziana. Serdeczności.