Kaplica Królowej Pokoju na Żywczakowej. W tym miejscu 60 lat temu był gęsty las. Rejon ten kontrolował w dniu 1 czerwca 1958 roku leśnik Matuš Lašut. Była to niedziela Zesłania Ducha Świętego. Kiedy doszedł do tego miejsca, pod obraz Mateńki zawieszony na drzewie (ten obraz dziś jest w kaplicy po prawej stronie od figury NMP) zauważył, że ręka Mateńki pokazała mu popsuty płotek naokoło tego drzewa. Schylił się, by go naprawić... a kiedy wstał zobaczył przed sobą przepiękną żywą Mateńkę w otoczeniu niesamowitej kolorystyce kwiatów. Zaczął się przekaz myśli. Mateńka pokazywała mu na tablicach (coś w rodzaju telebimów) to, co stanie się ze światem, jeśli dalej ludzie będą odchodzili od Boga. Trzeba pamiętać, że wtedy w Czechosłowacji wiara była wszelkimi sposobami tępiona. Jeśli nasi księża narzekają, że byli prześladowani w tamtych czasach, to w stosunku do tego co działo się u południowych sąsiadów, byli "na wakacjach od złego).
Mateusz nigdy nie miał i nie odmawiał różańca, a w czasie Objawienia otrzymał go właśnie od Niej. Pod koniec objawienia do Mateńki dołączył sam Zbawiciel i promienie wypływające z Jego Najświętszego Serca zwaliły go z nóg i jakiś czas leżał w błocie. Po zbudzeniu wpierw przerażony tym co się stało, ale uszczęśliwił się gdy zobaczył w swoich rękach podarowany różaniec.
Niestety komuniści sprawili mu gehennę życiową. Za wszelką cenę próbowali go zmusić do przyznania się do tego, że oszukiwał. Tortury w kolejnych psychiatrykach nie złamały go. Cały czas była przy nim Mateńka i kiedy oprawcy wybili mu zęby, to na drugi dzień miał swoje nowe.
Mateńka innym ludziom nakazywała podjęcie kolejnych działań i tak jednemu z mieszkańców Turzowki poleciła na górze wykopać studnię. Ten się opierał, bo góra uchodziła za taką, gdzie wody nie ma... a jednak po krótkim kopaniu w ziemi wytrysnęło źródło z wodą, która ma moc uzdrawiającą, ale tylko w warunkach głębokiej wiary osoby, która ją pije.
Ludzie postawili tam ołtarz i wbrew zakazom zaczęli pielgrzymować, a bezpieka co chwilę to wszystko podpalała. Podczas jednego z podpaleń wszystko spłonęło poza wspomnianym już obrazem. Wcześniej Mateńka poleciła jednej z mieszkanek Austrii, by tam przyjechała, zabrała obraz i przechowała go do lepszych czasów. Tak też się stało.
Nic nie było w stanie złamać wierzących Słowaków... i kiedy w końcu nastąpił koniec komunizmu, kiedy wypuszczono na wolność Mateusza Laszuta, było wiadomo, że to miejsce dotknięte ręką Boga za pośrednictwem Mateńki, odżyje z godnością. Obraz powrócił na swoje miejsce i dziś wisi w kaplicy postawionej w miejscu Objawienia.
Bardzo żałuję, że osobiście nie miałem możliwości poznać Mateusza Laszuta, bo kiedy po raz pierwszy tam przyszedłem to on już nie żył. Dziś wiem, że nieprzypadkowo tam się znalazłem. Jakaś siła co jakiś czas mnie tam prowadziła, nawet wtedy kiedy zaatakował mnie ból o takiej mocy, że traciłem świadomość.
Wiedziałem o tym, co trzeba spełnić, żeby ewentualnie zostać uzdrowionym, a oprócz tego, że nie można mieć w sobie za grosz zawiści ani zazdrości, to jeszcze resztką sił, ale osobiście trzeba było wejść na górę "ścieżką Laszuta".
W dniu 28 grudnia 2013 roku podczas 414 trasy, stanąłem przed zamkniętą kaplicą i powiedziałem do Mateńki: "ja nie mam szans na uzdrowienie, bo wchodząc tutaj nie poczułem najmniejszego zmęczenia, więc nawet o to nie proszę".
I stało się. Po 2 tygodniach okazało się, że zniknął guz rakowy, że wszystko wróciło do normy, nawet ślady depresji zniknęły. Moja wdzięczność za to uzdrowienie, za drugie podarowanie życia, nie jest w stanie do opisania. To miejsce stało się dla mnie najważniejszym, tak samo jak dom, jak moje mieszkanie.
Bardzo wiele ludzi tutaj zostało uzdrowionych, nawróconych, wyzbyło się nałogów, nawet niepłodność została uleczona... ale trzeba spełniać warunki wyrażane w dekalogu, a zwłaszcza miłości bliźniego.
1 czerwca tego roku minęło 60 lat. Jubileusz został uhonorowany już wcześniej, bo końcem maja, a ja miałem to uczcić właśnie w ten dzień. Niestety, dzień wcześniej podczas malowania mieszkania spadłem z drabinki, bo chciałem ratować Perełkę, która zaczęła lizać farbę skapaną z pędzla. Potem dostała rozwolnienia, potrzebna była interwencja weterynarza i wejście na górę zostało odsunięte w czasie.
W sumie dobrze, bo przez te dni pogoda była przykra, ulewy, burze, a dziś mam słoneczko, chociaż parno, bo mokra ziemia właśnie paruje.
Zaczynam na przystanku kolejowym Turzovka Zastávka o 8.15. Zaraz na peronie podeszły do mnie 2 Czeszki i spytały czy czasem nie idę na Żywczakową, bo one z tej strony chcą iść pierwszy raz. Zabrałem je z sobą, ale już wyżej przeprosiłem i powiedziałem, że teraz już nigdzie nie zbłądzą. bo ścieżka pątnicza zaprowadzi ich na miejsce, a ja musiałem zwiększyć tempo podchodzenia, bo bardzo mnie męczyło takie, jakim one mogły wychodzić.
Zaraz na początku podziwialiśmy rozrabiające koźlęta, które urwały się z palików, ku rozpaczy ich mamy, która z kolei uwolnić się nie mogła.
Przy stacjach różańcowych odmawiam Tajemnice Światła, a droga krzyżowa tym razem przy starszych stacjach. Polecam wszystkie podziękowania, prośby z jakimi tu wychodzę Mateńce.
Po godzinie o 9.15 dochodzę do kaplicy Królowej Pokoju... a tam wita mnie kotek, którego nie znam. Jest też oczywiście Panda, ale ten nie odstępuje mnie na krok. Mam wrażenie, że prosi by go zabrać ze sobą. Tłumaczę mu, że mam Perełkę w domu, a on tu ma wolność. U mnie nie miałby jej. Po przyjeździe pana kościelnego dowiaduję się, że niedawno do nich dołączył i cieszą się z jego obecności.
Po otwarciu kaplicy wstępuję na modlitwę, jakże żarliwą i dziękczynną, zwłaszcza za to, że tutaj (tak blisko domu) dokonało się to Objawienie.
Coraz więcej ludzi, są pielgrzymi, którzy z racji jubileuszu będą tu stale przybywać. Niestety kiedy widzę jedną z grup, że jest człowiek, który współpielgrzymów częstuje alkoholem i zamiast na modlitwę do kaplicy, hałasują pod dachem na zewnątrz - to żegnam kochane kotki i idę do kościoła.
Po drodze nabieram wodę ze źródła Lourdes. Trzeba pamiętać, że św. O.Pio zapowiedział, że drugie Lourdes powstaje właśnie tutaj.
Do kościoła PM Matki Kościoła przychodzę o 10.15. Zaraz rozpocznie się wspólne odmawianie różańca. Z jakże wielkim zaskoczeniem widzę starszą kobietę na wózku, którą tutaj przywieziono... ta jej wiara, te łzy radości, że może tutaj być, wreszcie ten głośny zachwyt. Zapamiętam to jako największą wartość tej trasy.
Ojciec Lubosz, który w koncelebrze będzie przewodniczył mszy świętej, podczas homilii nawiązał do tego, że nigdy w żadnej sytuacji kiedy zaczynają się kłopoty nie należy zarzucać Bogu "dlaczego ja, dlaczego mnie", bo Pan wie co czyni.
Od razu przypomniała mi się moja sytuacja z 2005 roku, kiedy zachorowałem i musiałem starać się o rentę. Cały ten upokarzający system jej przyznawania nigdy takiego pytania we mnie nie wzbudził, bowiem wiedziałem, że swoim dotychczasowym życiem zasłużyłem na to. Trzeba mi było wielkiej pokuty i nauczenia się pokory. Teraz po latach okazało się, że Mateńka o mnie zadbała, bowiem wtedy, kiedy poszedłem na rentę, zarobki w kraju zaczęły drastycznie spadać... i dzięki temu od marca mam godziwą emeryturę policzoną z najlepszych lat. Mogę stwierdzić, że jestem szczęśliwym emerytem. Dziękuję Mateńko!
Nie wiedziałem, że O. Lubosz ma właśnie urodziny, bo poszedłbym złożyć życzenia, a tak zrobiłem to dopiero poprzez fb po powrocie do domu.
Pisałem wcześniej o kotach, a przecież tak naprawdę życzliwymi mi są obaj Ojcowie, Lubosz i Ondrej. Są moimi duchowymi przewodnikami.
Błogosławieństwo, jakie na koniec mszy świętej otrzymaliśmy, przekazuję dalej, Wam wszystkim te słowa czytającym.
Nie mogłem dłużej zostać, gdyż jeszcze odczuwam skutki upadku z drabinki i bardzo wolno muszę się ruszać. Toteż zaraz po modlitwie Anioł Pański, o 11.45 idę dalej, znanym mi, choć słabo oznakowanym szlakiem pątniczym do Turzowki. Zawsze kiedy stąd wracam to mam jakiś wielki przypływ energii duchowej, energii uśmiechu, energii śpiewu itd. Tak też jest i dzisiaj.
Do Turzowki przychodzę o 13.05. Oczywiście poczta, znaczki i wysyłanie kartek... a potem spokojne przejście pod Urząd Miasta gdzie o 13.20 ma miejsce meta tej jakże ważnej trasy-pielgrzymki.
Kolejny raz przekonuje się jak piękne są miejsca po których wędrujesz. No to sanktuarium to już koniecznie muszę odwiedzić.
OdpowiedzUsuńI znów cała masa ciekawostek
Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyłeś mnie swoją deklaracją, bo to miejsce ma szczególną moc. Niektórzy twierdzą, że magiczną... tak ale magią Boskiej mocy.
UsuńMiło mi, że podoba Ci się moje wędrowanie... tak masz rację... wszędzie są piękne miejsca. Trzeba je tylko dostrzec. Dziękuję za odwiedziny.
a ja zauważyłam, że czym częściej jesteś na Pielgrzymce do Sanktuarium to Twoje zdjęcia są piękniejsze...
OdpowiedzUsuńPogoda jest za każdym razem piękniejsza i naturalne oświetlenie wiele czyni. Zobacz ostatnią 715 trasę, kiedy pogoda wręcz nie sprzyjała oświetleniem, w dodatku we wnętrzach nie można używać lampy błyskowej i wyszły fotki nieciekawe.
UsuńDziękuję za tak miłą opinię.