czwartek, 8 grudnia 2016

611 trasa - 07.12.2016

Štefanová - Sedlo Vrchpodžiar - Podžiar - Horné Diery - Pod Pálenicou - Pod Tesnou Rizňou - Pod Tanečnicou - Medzirozsutce - Pod Medziholím - Medzirozsutce - Pod Tanečnicou - Tesná Rizňa - Pod Pálenicou - Pod Poludňovými Skalami - Vrchpodžiar - Štefanová.

Mała Fatra zimą, jakże urokliwa i pełna niespodzianek. Kilka dni temu na jednym z blogów zobaczyłem opis wycieczki i fotki z przejścia Dierami właśnie zimą. Mimo sypiącego śniegu grupa Słowaków przeszła ten  odcinek, popularny o każdej porze roku. Pomyślałem, że skoro tam w środę ma być najpiękniejsza pogoda z całego tygodnia, to jadę... i tak o 8.50 znalazłem się w Sztefanowej i zaczynam dreptanie żółtym szlakiem. Zaraz na początku urwała mi się szelka przy plecaku, ale jakoś to powiązałem i mogłem iść, choć uznałem to za nieciekawy znak.
Mam za zadanie przejść w górę Górnymi Dierami, a potem w zależności od okoliczności będę na bieżąco korygował plany. Najśmielszym z nich było obejście Wielkiego Rozsudźca dokoła, gdyż zimą tam wychodzić nie można. Sam bohater zaraz pojawił się i kilka fotek z żółtego szlaku ma pstryknięte.
Pogoda (często używam tego słowa ale tak bywa) rewelacyjna, słońce wstało, w tej chwili operuje nad Stohem i Południowym Groniem, ale za to mogę podziwiać tę część Małej Fatry z jej najwyższym szczytem, Krywaniem, bielutkim i jaśniutkim od słońca.
Po dojściu do przełęczy Vrchpodžiar widzę, że w stronę Bobotów przejścia nie ma, ale od strony Południowych Skał - jest, czyli mam jak wrócić w razie braku możliwości realizacji śmielszych planów. Na przełęczy jestem o 9.24, a do Podżiaru zszedłem o 9.36 i tam zmieniam kolor szlaku na niebieski i idę do królestwa lodu, co widać będzie. Nie boję się drabinek lecz trochę oblodzonego podłoża przy linach, ale silna dłoń wszystko wytrzymała. Bajkowy świat ma najwięcej zrobionych fotek, ale nie sądzę, bym kiedyś zimowe przejście tutaj powtórzył, braknie mi czasu życiowego.
Bez żadnych niepomyślnych sytuacji o 10.32 doszedłem Pod Palenicę i tam widzę, że można iść na przełęcz miedzyrozsudźcową i to dalej szlakiem niebieskim jak i nieznanym, czasowo krótszym - zielonym. Niebieski wiedzie przez kolejny drabinkowy potok Tesná Rizňa, który dobrze znam, wybieram oczywiście zielony (10.40) i będzie to debiut.
Zielony (oznakowanie wspólne z zielonymi niedźwiedziami) spokojnie pnie się do góry, po lewej stronie zza gałęzi zerka na mnie Mały Rozsudziec i tak jest do pojawienia się pierwszych dużych świerkowych drzew. W tej kolejnej bajkowej scenerii wyrypem o 11.20 wchodzę Pod Tanecznicę, gdzie zielony ma swój początek lub koniec. Ponownie niebieskim, ale już znanym mi odcinkiem idę na przełęcz. Mały Rozsudziec mocno przez słońce rozjaśniony jest na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Są ciekawe postacie z zasypanych drzewek.
Na przełęczy Międzyrozsudźce melduję się o 11.35. Szlakowskaz oblodzony ... ale widzę, że niebieski dalej jest przetarty i to krokami o moim rozstawieniu...no bajka... a nuż jednak uda się obejść Wielki Rozsudziec, czasowo do wykonania. Zapatrzyłem się na odległe dobrze widoczne Tatry.
Ten odcinek niebieskiego ponownie nie będzie mi znany, bo gdyby był, to zastanowiłbym się nad tym czy iść mimo dobrych warunków... dlatego wierząc, że pierwsza osoba, która tędy szła wiedziała co robi - poszedłem. Niedaleko od przełęczy znalazłem się na skale 2-metrowej, z której przy pomocy gałęzi rosnącej choinki trzeba było zjechać i poprzez kijek hamować, by nie polecieć dalej w dół, co komuś się nie udało, co pokazały ślady. Zjechałem tylko dlatego, że szlak dalej był przetarty, a że właściwy to pokazywało oznakowanie. Kiedy już zjechałem i popatrzyłem do góry to uświadomiłem sobie, dlaczego ślady są tylko w jedną stronę. Nie było fizycznej możliwości wyjścia z powrotem na górę... no cóż, liczę, że dotrę na przełęcz Medziholie. Nucę sobie słowacką wersję przeboju Demisa Roussosa "Goodbye My Love Goodbye" i idę przed siebie. Fotek tego co z przodu czynić nie mogę, bo słońce mocno operuje, ale co jakiś czas odwracam się i pstryk, piękne drzewa na błękitu tle. Pojawia się coraz wyraźniej Stoh, czyli, że muszę być blisko celu... ale jakież moje wielkie rozczarowanie nastąpiło w miejscu, gdzie mój szlak krzyżuje się z żółtym (12.30). To miejsce nazywa się Pod Medziholím. Tutaj wiatr zasypał ślady i śniegu po pępek. Jest oczywiste, że dalej pójść nie mogę... zatem odwrót. Chowam aparat do plecaka i z miną koguta, którego młodszy wypędził ze stada wracam. Wracam z myślą, że tam czeka ta skała, której nie pokonam... i co dalej.
Teraz widzę przed sobą to, co  wcześniej fociłem, a aparat schowany, by go nie zniszczyć przy próbie forsowania. Okrutne to było, bo nawet gałęzie, które przedtem mi służyły, teraz się ułamały.
Nie zostanę tutaj! Muszę być wieczorem w domu a po żadną pomoc dzwonił nie będę.
Wszak Królową i Przewodniczką moich tras jest Mateńka i wiem, że z każdej beznadziejnej sytuacji mnie do tej pory wyciągnęła... ale dziś... tu nic nie da się zrobić.
Proszę Mateńkę w różańcu o pomoc i nawet nie skończyłem "dziesiątki" jak w głowie pojawiła się myśl, myśl-wskazówka: "wejdź do tej zaspy, która leży na właściwym szlaku, ale nie idź nim dalej... za to tam będą małe drzewka, które wspinają się w górę... musisz chwytać się tylko tych, które nie mają śnieżnych czapek, bo tam nie będzie głębokiego śniegu."
Ubieram ochraniacze na spodnie i idę w zaspę. Grzęznę w śniegu prawie pod pachy i po chwili widzę drzewka. Powoli, powoli zbliżam się do pierwszego i kiedy już go miałem w ręce "jakaś siła" popchnęła mnie do góry... jeszcze tylko kilka drzewek... i znalazłem się nad tą 2-metrową skałą. Radość okrzykami  powietrze przeszyła chwalącymi Pana i Jego Mateńkę.
... przecież ja bym nigdy tego nie wymyślił, bo skąd miałem wiedzieć o tych drzewkach, a do zaspy wcale bym nie wchodził.
Kolejne świadectwo tego, jak dobrą i wspaniałą Przewodniczką jest Ta, Której przed laty zawierzyłem swoje dreptania.
Cały mokry od śniegu, śniegu który zaraz moje ubrania zmienia w lód... ale szczęśliwy z pustką w głowie o 14.00 ponownie melduję się na międzyrozsudźckiej przełęczy. Wiem, że muszę podziękować kolejnymi dziesiątkami różańca i to zaczynam czynić ... już nie chciałem wyjmować aparatu, ale ponownie zobaczyłem Tatry... więc musiałem, to było silniejsze.
Dalej w dół niebieskim z modlitwą na ustach. Pod Tanecznicą ponownie jestem o 14.10. Niestety muszę schodzić w dół potokiem, ale bez problemów.
Pod Palenicą ponownie jestem o 14.58, zmieniam kolor na zielony i potem schodzę w dół. Dzień ma się ku zachodowi, widzę, że nad Wielkim Krywaniem i okolicą kłębią się czarne chmury. Schodzę na przełęcz Vrchpodžiar o 15.37 i teraz już tylko żółtym na metę w miejscu startu.
Moja radość jest ogromna, tak jak przed laty, kiedy przeżyłem zimowe przygody w górach... po raz kolejny namacalnie dotknąłem Matczynej opieki... sprawdziłem, że organizm w jakimś wielkim procencie zregenerował się... mimo nieciekawych sytuacji - same pozytywy.
Niebo zrobiło się różowe, co oznacza, że jutro tu wiatr zagości i zasypie kolejne ślady na szlakach.
Kiedy kończę wędrówkę o 16.00 (czyli 2 godziny później niż zakładałem) nadjeżdża autobus do Wratnej i kierowca obiecuje, że za godzinę tu przyjedzie. Pasuje mi to, bo jak nigdy organizm domaga się piwa. Idę więc na dziedzinę, a tam wszędzie ciemno i pozamykane. Trudno, o tej porze roku turystów przez tydzień brakuje, więc  nie mają dla kogo otwierać.
Wracam na przystanek i spotykam 2 młodych Słowaków, którzy dziś weszli na Południowy Groń, doszli do Stenów, ale wtedy pojawiły się blisko nich bardzo ciemne chmury, więc dalej już nie szli, tylko tu wrócili. Piszę o tym, bo ich podziwiam, ja nawet w lecie omijam wyjście spod Chaty na Groniu na Południowy Groń, a co dopiero zejście... a oni to zrobili w zimie... nie jestem sam, któremu nikt nie przetłumaczy, że zimą siedzi się w domu. Dzięki Wam chłopaki.
Po fotkach Marcela Laiferova i jej piosenka, piosenka także tej trasy.

4 komentarze:

  1. Efekt naczyń połączonych. Czytam relację raz drugi trzeci i za każdym razem przy opisie wejścia na skałę czułam taki niepokój, dlaczego ja nie jestem bardziej dotknięta przez Mateńkę. Jak to powiedziałam na głos to zaczęłam ruszać palcami w prawej nodze. W nodze unieruchomionej od lat i po czasie z radości rozpłakałam się i w tym momencie skończyło się czucie w nodze. Zaczęłam płakać ponownie ale z nadziei że jednak tam w górze o mnie myślą że jest nadzieja na moje wstanie z wózka. Tak siedzę piszę te słowa a łzy zalewają klawiaturę więc kończę.
    Myślę że twoja wczorajsza sytuacja i moja dzisiejsza zostały tam na górze zaplanowane żeby dać nam nadzieję każdemu inną ale nadzieję.
    Piszesz że pogoda rewelacyjna ale twoje zdjęcia są takie same aż chce się tam być. Ty też jesteś rewelacyjny bo dzięki tobie już kilka lat temu uwierzyłam w dobro. Niech Mateńka dalej cię wspiera wszędzie nietylko na wycieczkach. AC

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz to i ja mam łezki w oczach... Wróciłem z kościoła, wszak dziś święto Niepokalanej... zauważ, że to dzisiaj (jak to piszesz) zostałaś dotknięta... a to ma swoją wymowę.
    Wiesz jak to się skończy, że pewnego dnia zapukasz do moich drzwi i powiesz "to ja byłam tą anonimową z wózka, a teraz chodźmy gdzieś na trasę"... a ja tylko jedno odpowiem - tak, do Mateńki.
    Bardzo dziękuję, że o tym napisałaś, za wizytę i za całokształt. Jak widzisz moderacja odbyła się natychmiastowo i już to jest upublicznione. Pozdrawiam, bardzo pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczególnej opieki Mateńki podczas tej wyprawy- nie poddaję w wątpliwość. Jest tak jasna i oczywista jak mało kiedy. Traperska to była wyprawa, malownicza i mocno taneczna. Choć przyznam, że czytając relację z dreszczykiem na plecach- byłam mocno zaniepokojona. Ryzykownie było, delikatnie mówiąc.
    Za to WIDOKI!!! Mniam!
    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danusiu, dałaś do moderacji 2 komentarze i nie wiem dlaczego tylko 1 tutaj się pokazał... jakaś techniczna sprawka googli.
      Dzień przed wyjazdem powiedziałem do moich znajomych koleżanek, na pytanie, czy nie boję się... odpowiedziałem to co zawsze "co ma być to będzie". To moja dewiza, bo tylko to człowieka pcha do przodu i uczy życia. Poza tym, nigdy nie wolno mi zwątpić w opiekę Tej, której zawierzyłem.
      Widocznie tak miało być, a było pięknie pod każdym względem, nawet tym emocjonalnym...
      Według wszelkich reguł, dziś powinienem już leżeć w szpitalu na zapalenie płuc... a mnie nawet żaden mięsień nie boli i czuję się świetnie... poza, no właśnie poza całkowitym zrozumieniem tego, że w moimi myślami tam pod skałą "Ktoś inny zarządzał".
      Może to było potrzebne dla AC, która po przeczytaniu relacji nagle zaczęła ruszać palcami w nodze, a przecież porusza się na wózku, bo od lat tego czucia nie ma. Teraz uwierzyła, że nie może zwątpić, że jest nadzieja na wstanie z tego wózka... a ja byłem tylko pośrednikiem w zachowaniu tej wiary. Tak to odbieram.
      Uwierz mi, do końca życia nie zapomnę tej trasy, bo była piękna, nawet zachwycająca, choć z elementem trwogi. Jednego czego żałuję to tego, że w momencie odwrotu zwątpiłem w opiekę Mateńki... nigdy tego nie powinienem czynić.
      Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wizytę i wpis.

      Usuń