piątek, 3 kwietnia 2015

HISTORIA - 191 trasa - 03.04.2009

Ustroń Polana - Stokłosica - Wielka Czantoria - Nýdek.

Pogoda jest jaka jest, zatem do dreptania raczej nie zachęca. Sięgam za to do trasy sprzed 6 lat, czyli do takiej, której jeszcze nie ma na blogu, stąd to oznaczenie "historia".
6 lat temu też był piątek, ale do Wielkiego Piątku pozostawały jeszcze 2 tygodnie. Śniegu w partiach górskich zdecydowanie mniej niż dziś.
Była to trasa z kilkoma elementami, że coś działo się albo pierwszy raz, albo coś się kończyło.
Ważna także informacja, że byłem jeszcze bardzo osłabiony, przez 7 miesięcy 2008 roku nigdzie nie wędrowałem, bo zdrowie nie pozwalało i to było najgorsze dla mnie.
W styczniu prawie przemocą zabrałem siebie i wyprowadziłem na Równicę i odtąd ponownie mogę dreptać i ta opisywana trasa jest piątą po tej 7-miesięcznej przerwie. Miała być najdłuższą z tej piątki dla sprawdzenia organizmu. Miałem przez Wielką Czantorię przejść na Beskidek, stamtąd zejść do czeskiego Nydku, potem wejść z powrotem na Wielką Czantorię i przez Małą dojść do domu.
Póki co, start nastąpił w Ustroniu Polanie, szlakiem czerwonym o 9.10. Po raz pierwszy w życiu na Stokłosicę nie wyjeżdżam kolejką (nieczynna) a idę. Na dole śniegu nie ma, ale im wyżej, tym go więcej.
Na Stokłosicy melduję się o 10.17 i dalej na Wielką Czantorię, gdzie na szczyt docieram o 10.44.
Tutaj następuje pierwsza korekta planu. Nie da się iść w stronę Beskidka. Śniegu sporo, śnieg miękki, więc musiałbym w nim brnąć miejscami po szyję, a przetartego szlaku nie ma. Wyciąg nie jeździ to i turystów brak. Schodzę więc niżej do czeskiego schroniska i tam przebywam między 11.00 a 11.30 i nie obywa się bez złocistego, wszak pragnienie przyszło po męczącym zapadaniu się w śniegu.
Schodzę do Nydku, czyli tym odcinkiem, którym miałem wg. planu wchodzić na Czantorię. Jeszcze wtedy
z czeskiej strony początkowo prowadził tutaj szlak niebieski i to nim schodzę do rozwidlenia szlaków pod Czantorią i tam o 11.44 wchodzę znowu na czerwony, tylko, że na czeski.
Momentami bardzo źle się schodziło i w tym mokrym i miękkim śniegu torowałem sobie szlak. Jednak im niżej, tym śniegu mniej, aż do całkowitego jego braku. Mimo to, kosztowało mnie to sporo wysiłku i w Nydku "wysiadłem". Postanowiłem tutaj zakończyć trasę, a wrócić do domu autobusem przez Trzyniec, Czeski Cieszyn. Tak też potem się stało. Meta przy szlakowskazie w centrum Nydku o 13.00.
Na jedynym zdjęciu widać, jaki jeszcze byłem wtedy wychudzony. Kalorie oczywiście trzeba było wchłonąć, co też jest widoczne.
Rzadko piszę o sprawach toczących się po zakończeniu trasy, ale tym razem po powrocie do domu, witał mnie radośnie mój ówczesny czarny królik - Mycek i jak się potem okazało było to jego ostatnie powitanie po trasie. Słabł i w 2 tygodnie później, kiedy wróciłem z wielkosobotniej Mszy Rezurekcyjnej, Mycek konał. Konał na moich rękach prawie 50 minut bardzo dużo mrucząc mi do ucha, czego przedtem nigdy nie chciał robić. Nigdy nie zapomnę tego pożegnania.
16 zdjęć (tylko i aż) z trasy, bo wtedy jeszcze robiłem zdjęcia aparatem analogowym i raczej klisze oszczędzało się. Przez te 6 lat, technika robienia i obróbki zdjęć posunęła się bardzo do przodu. Toteż mogłem te stare zdjęcia trochę wyostrzyć, bo na oryginałach są słabiutkie, ale wtedy takie zdjęcia robiło się.
Jest to też jedna z kilku ostatnich tras, które obfociłem analogiem, bo już niedługo potem przeszedłem "na komórkę".
Myślę, że wgranie tej trasy teraz łączy w jakiś sposób ówczesne i obecne przygotowania do Świąt Wielkiej Nocy.
Wszystkim odwiedzającym ten blog życzę, by Zmartwychwstały Zbawiciel obdarzał łaskami w każdym dniu życia.

2 komentarze:

  1. Moje historie na blogu to wszystko historia...haha takie zaległości... Chociaż i ta najwcześniejsza wędrówka to historia..?pa

    OdpowiedzUsuń
  2. Papa, dzięki, że zajrzałaś. Pozdrawiam Cię.

    OdpowiedzUsuń