Frenštát pod Radhoštěm - Trojanovice - Ráztoka - Pustevny - Radegast - Radhošť - Vyhlídka - Trojanovice Ráztoka.
Druga z kolei wycieczka w Beskid Śląsko-Morawski w Republice Czeskiej. Zatęskniłem za Pustevnym, za Radhoštěm, bo nie byłem tam już 5 lat. Przez ostatnie lata więcej korzystam ze słowackich szlaków i te czeskie trochę zostały na boku, a przecież przed laty na nich się sporo skupiałem.
Pora przypomnieć sobie jeden z najpiękniejszych szlaków jakie znam, a zimą (bo na górze jeszcze ona panuje) jeszcze tam nie byłem.
Wspomniałem o zimie, bo to będzie taka wiosenno-zimowo-wiosenna trasa, która rozpocznie się przy dworcu kolejowym we Frensztacie o 9.12 szlakiem czerwonym w stronę Trojanowic. Można tam dojechać autobusem i skrócić sobie przejście, ale akurat o tej porze musiałbym na niego czekać prawie godzinę, a to akurat tyle, ile mi zajmie przejście tego odcinka. Poza tym, tylko raz go przed prawie 15 laty pokonywałem, więc warto sobie przypomnieć. Zmienił się na korzyść z tego co pamiętam. Zdecydowana jego część wiedzie wzdłuż potoków, omijają zatem moje płuca spaliny. Droga biegnie równolegle.
Całe przejście do Raztoki zajęło mi godzinę i 6 minut. Tam od razu zmieniam kolor na niebieski, ale tylko kawałek nim pójdę, do wyciągu krzesełkowego. Miałem trochę obawę, że nie będzie kursować, bo wiatr podmuchuje nieraz mocno... ale jedzie, a ja z duszą na ramieniu, bo podmuchy bujają krzesełkiem i jeszcze momentami wiatr chce mi zerwać czapkę i muszę ją trzymać. Ale nic to. Pokonaliśmy strach.
Jest to unikalna kolejka, bo najpierw jedzie w górę, potem prawie, że równo, po czym wiedzie w dół, by na koniec znowu poderwać się do góry... i właśnie w tym miejscu nastąpiła dziś granica pomiędzy dotychczasową wiosenną aurą a zimową. Cały czas jechaliśmy pod słońce, które dziś dzielnie świeciło i momentami miałem wrażenie, że kolejka do niego prowadzi...
Przejazd trwał pomiędzy 10.32 a 10.45, kiedy to moje nogi po latach przerwy ponownie mogły dotknąć Pustewnego. Na Pustewnym pusto (nie licząc tych co ze mną wyjechali), prawie wszystkie lokale zamknięte i już wydawało mi się, że nie napiję się espresso, kiedy dotarłem do Koliby U Záryša. Tam też jak równy z równym nawiązuję kontakt z słowiańskim bożkiem Radegastem. Kiedy kilka lat temu zapuściłem brodę, to jedna z pań na mój widok powiedziała "Boże złoty", tym samym zostałem zaliczony do grona bóstw i dlatego dziś z Radegastem na równi, hahaha.
Potem oglądam spalony Libuszin, w którym lubiłem zatrzymywać się. Jest pod wiatą i trwa jego odbudowa. Tuż obok, podobny budynek, szczęśliwie nie dosięgnęły go płomienie.
I dalej... już szlakiem niebieskim (11.05) w stronę szczytu Radegasta, na który przychodzę o 11.28, wcześniej podziwiam okoliczne góry Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Drań na gąsienicach przejechał nam szlak i od tej pory spokojne dotąd dreptanie zmieniło się na utrudnione i żeby było ciekawiej, za jakiś czas przejechał z powrotem w drugą stronę, co już bardzo mi utrudniło dreptanie w stronę szczytu Radhošť. Dotarłem na niego, wcześniej mijając chatę Radegast, o 12.10.
Wiatr (mocny) grał melodie na konstrukcji wieży przekaźnikowej i ona towarzyszyła mi przy foceniu Cyryla i Metodego oraz ich kaplicy. Przez ten czas co mnie tam nie było, wiele odremontowali, aż radość bierze.
Wiatr wydawał się taki roztańczony dziś i ten nastrój także mi udzielił się.
Wracając, wstępuję do chaty Radegast na złocistego radegasta... a jakże, w końcu jestem na terenie tegoż.
Kupuję znaczek turystyczny i spędzam tam czas pomiędzy 12.22 a 12.50. Teraz znowu idę pod słońce, ale tylko do momentu kiedy napotkam zielony szlak do Trojanowic Raztoki, co staje się o 13.00. I zupełna zmiana... wiatr pozostał na górze, a ja schodzę otulany promieniami słonecznymi po śniegu.
Wiadomo, że w pewnym momencie ponownie wejdę pod panowanie wiosny, a tam niespodzianka, sarenka, która przez moment stanęła w bezruchu i mogłem zrobić zdjęcie.
Na Wyhlidce jestem o 13.55, a stamtąd już blisko do mety. Po minięciu kamieniołomu zamykam dzisiejszą pętlę, choć kształt całej trasy, to taki balonik na drucie.
Kolejne espresso w hotelu Ráztoka (14.20) i potem już do mety na przystanek autobusowy i to ma miejsce o 14.40. Tak kończy się ta ciekawa wędrówka 2 porami roku.
Ha, super traska...lubię...ale na pewno nie byłabym zachwycona śniegiem...następnym razem to się wybiorę się jak już pogorzelisko odbudują...miłego dalszego dreptania i dzięki za SMA
OdpowiedzUsuńŚnieg zdecydowanie dodał jej uroku, zwłaszcza o tej porze, kiedy wszystko jest szare i dopiero zaczyna budzić się do życia. Mam na myśli górne partie gór, bo na dole to już prawdziwa wiosna.
Usuń