Drugi dzień wędrówki po Wiedniu i zarazem druga moja trasa po tym mieście. Jest sobota, bardzo pracowita nogami. Zobaczymy tylko część tego, co inne biura podróży niż "Marco" oferują do "zaliczenia" w ciągu jednego dnia. 11 lat temu też uczestniczyłem w takim 1-dniowym wypadzie do Wiednia i uważam, że to jest nabijanie klienta w butelkę.
Na Wiedeń trzeba przynajmniej miesiąc czasu, żeby w miarę go poznać. 3 dni, to minimum i z tego właśnie korzystam.
Przesympatyczne nasze opiekunki, czyli pani pilot i pani przewodnik, ustaliły, że ten dzień rozpoczynamy o 9-tej na Schwedenplatz. Grupa zdyscyplinowana do tego stopnia, że zaczynamy o 8.57 i to jest godzina startu tej trasy.
Kiedy w Austrii działo się źle, to kilka krajów europejskich pomogło w ten sposób, że na wychowanie wzięły do siebie austriackie dzieci. Do tych krajów należy związana ze mną rodzinnie Szwecja i stąd nazwa placu skąd dziś startujemy. Najpierw autokarem do najbliższego miejsca, skąd możemy podziwiać dom wybudowany według planu architekta, który zmienił swoje nazwisko i imię na Friedensreich Hundertwasser.
Co innego miał na myśli a co innego uczynił z nazwy. Niesamowity ekscentryk i już za to go lubię.
11 lat temu Hundertwasserhaus wywarł na mnie wielkie wrażenie, teraz już jestem z tym oswojony, ale czekałem na to spotkanie. Dziś nie ma słońca, jest pochmurnie, ale nie pada, to także dodaje uroku wycieczce. Podziwianie tego miejsca trwać będzie pomiędzy 9.10 a 9.32.
Potem potężny Hofburg. Na temat tej rezydencji Habsburgów dużo można dowiedzieć się z internetu, toteż wiele o tym pisał nie będę. Na teren Hofburga wchodzimy o 9.50 i to będzie kilkugodzinna wędrówka przez wieki zakończona zwiedzaniem komnat cesarskich, a tam najwięcej mowy o Franciszku Józefie i jego żonie Sisi. Tutaj także nie można robić zdjęć i wstawki są z dostępnych przewodników. Opuszczamy Hofburg o 11.40.
Potem pomnik Sisi, Ogród Różany i przez teren "kawiarniany" dochodzimy do kolumny morowej, wzniesionej w podzięce za ustanie epidemii dżumy.
Zakon Krzyżacki, który tak bardzo przed setkami lat dał nam w kość, dziś jest prawie zakonem
charytatywnym. Wstępujemy do niego. Stamtąd już tylko moment i znajdziemy się przy katedrze św. Szczepana, którego dzięki kruczkom słownym, nazywają tutaj Stefanem. Toteż w rzeczywistości i plac jest Placem Szczepana. Na teren tego placu, przed katedrę przychodzimy o 12.30. Miła pani przewodnik, opowiada nam o katedrze i żegna się z nami, szkoda, bo było bardzo sympatycznie.
Po pożegnaniu następuje czas wolny, za czym ja zawsze tęsknię na wycieczkach. Być sobą to jest to.
Oczywiście wchodzę do katedry, muszę opłacić wstęp, żeby coś więcej zobaczyć, ale robię to z przyjemnością, bo mam do czynienia z historią. Sama ambona pochodząca z XV wieku jest ciekawa sama w sobie.
Zaczynam poszukiwanie znaczków turystycznych, których rzekomo w Wiedniu jest sporo, tylko, że w miejscach gdzie powinny być, pojęcia o nich nie mają. Dopiero w informacji turystycznej dowiedziałem się, że wszystko to skupione jest w wiedeńskim ratuszu, ale czynne od poniedziałku do piątku, a mamy sobotę, więc nic z tego. Odpuszczam, po prostu nie przygotowałem się do tematu.
Obok ciekawej fontanny, poprzez kolejny kościół idę na podwójne espresso. Supersmak!!!
Potem ruiny pozostałe po czasach Imperium Rzymskiego i kolejne 2 kościoły. Najpierw z odsłanianymi freskami kościół klasztorny, a potem najstarszy wiedeński pw. św. Józefa, przebudowany w okresie baroku.
Piękno samo w sobie. Powrót na Stefanplatz (czytaj Plac Szczepana), a po drodze koncert przy kolumnie morowej. Na samym placu podziwiam ludzi przebranych w stroje 18-wieczne, sprzedające bilety na koncerty. Podziwiam też różna nacje... Podziwiam fakt rozerwania chmur i coraz błękitniejsze niebo. Dzień wszak się kończy i już niedługo zacznie się ściemniać.
Zbiórka wszystkich przed katedrą o 16.45 i idziemy na drugą smaczną obiadokolację, a potem ponownie wejdziemy do autokaru i pojedziemy do wesołego miasteczka na Praterze.
Prater - 18.15. Idę w stronę Wiener Wiesn Fest, będącego odpowiednikiem Oktoberfest. Ludzie w strojach ludowych, bądź w namiastkach tegoż, czekają na rozpoczęcie imprezy. Ja wcześniej wypijam na słomie bardzo smaczny Gösser, a kiedy żądni zabawy zaczynają zapełniać "sale namiotowe", ja muszę wracać obok straszydeł i epoki lodowcowej do autokaru.
Piękna zabawa, która kończy się na Praterze o 19.30. To godzina mety tej wspaniałej zadreptanej trasy.
Z przyjemnością prześledzilismy kolejny dzień Twojego dreptania po cesarskim mieście. Moc zwiedzania!
OdpowiedzUsuń... i Prater z atrakcjami! ... jak to dawno było :-)))
Pozdrawiamy serdecznie :-)
... a przecież to zaledwie kropla w morzu tego co można w Wiedniu zobaczyć... a i tak było pięknie.
UsuńPozdrawiam Was.