Szlak Orlich Gniazd na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Prawie 14 lat temu, bo 2 kwietnia 2000 roku po raz pierwszy odcinek z Ojcowa do Krakowa przedeptałem, była to moja 50 trasa.
Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem przypomnienia sobie tego odcinka, ale jakoś tak schodziło na dalszy plan. Dopiero porządne przeziębienie, z którym mi przyszło powalczyć od poniedziałku do środy, spowodowało to, że aby dokończyć typowo "moją kurację", trzeba organizm zahartować marszem, ale nie takim "potliwym", (czyli nie po górach). Stąd na moją propozycję podreptania w tamtym rejonie, moi znajomi postanowili towarzyszyć mi. Mają przechodzoną praktycznie całą Jurę, zwłaszcza zimą na nartach,... ale okazało się, że od końcówki Ojcowskiego Parku Narodowego, przez Giebułtów do Krakowa, jeszcze nigdy nie wędrowali. W ten sposób okazało się, że na Jurze jednak mogą mieć debiut.
Zaczynamy tym razem nie w Ojcowie, a w Skale, dlatego, że przez te 14 lat bardzo dużo pozmieniało się.
Autobusy już przez Ojców nie jeżdżą, za to istnieje regularna komunikacja busikowa z Krakowa do Skały (co 10 minut bus).
Wysiadamy na rynku w Skale o 9.53 i to jest godzina naszego startu. Dzięki nadzwyczajnej uprzejmości napotkanych mieszkanek Skały, dojście do Ojcowa będzie według ich wskazówek, przez las. Zaoszczędzimy sporo czasu.
Zaraz na początku w kościele spotykamy młodzież, która ma tutaj swoje rekolekcje. Zresztą, żeby dojść do wspomnianego lasu, będziemy przechodzić obok niezwykle współczesnych (architektonicznie) budynków szkolnych. Za nimi wejdziemy do lasu, a w lesie do Ojcowskiego Parku Narodowego. Kiedy pokaże się pierwsza skała (tym razem przez małe "s"), to to już będzie Ojców. W okolice zamku dojdziemy o 11.00.
Od tego momentu, dla mnie to już nie będzie debiut, tylko przypomnienie.
Z prawie zażenowaniem przyjmujemy w kilku ważnych obiektach, od ludzi tam pracujących, informacje, że praktycznie niczego nie ma (chociażby kartki), bo sezon będzie po Wielkanocy, a jeśli nawet są, to oni nic nie mogą wydać, bo to robią inne osoby, których aktualnie nie ma. Ludzie! Toż to chyba w XIX wieku rozumieli, że obsługa służy turystom, jeśli jest. Siedzieć przy laptopach każdy potrafi, tylko co to za praca???
To co usłyszeliśmy, bardzo kłóci się z serdecznością mieszkańców tamtych terenów. Coś nie gra...
Jedynym miejscem, gdzie mogliśmy wejść, posiedzieć (tak jak 14 lat temu) była Piwnica Pod Nietoperzem.
W Ojcowie skończyło się nasze bezszlakowe dreptanie i weszliśmy na czerwony szlak, można powiedzieć początkowy, lub końcowy odcinek Szlaku Orlich Gniazd, który rozciąga się od Krakowa po Częstochowę, lub odwrotnie, jak ktoś woli.
Od Bramy Krakowskiej, (skały przypominające bramę), do której doszliśmy o 12.12, szlak wiedzie zupełnie inaczej niż 14 lat temu. Teraz biegnie bliżej Prądnika. I tak jest prawie do skrętu do Giebułtowa.
Z wielką radością stwierdziłem, że bardzo podziwiany wtedy przeze mnie dom "przyklejony" jedną ścianą do skały, ma się dobrze. Pstryknąłem fotkę (nawet 2), bo tamta sprzed lat na kliszy była bardzo niewyraźna. A tutaj jakby czas się zatrzymał.
Przed laty podejście do Giebułtowa, to było brnięcie w błocie, a dziś elegancko utwardzone podłoże.
Sporo nowych domów w tym czasie wybudowano w Dolinie Prądnika, a jeśli chodzi o przestrzeń między Giebułtowem a Pękowicami, to chyba wszystko jest nowe. Wtedy też tam było wiele błota, a dziś nawet na niego nie ma miejsca. Giebułtów (przy kościele) mijamy o 14.22.
Potem w drodze do Pękowic napotykamy przepięknie na biało kwitnące drzewa. Widok majowy, a mamy początek kwietnia.
Za Pękowicami wchodzimy do "rozciągającego się" Krakowa. Przed laty to były puste tereny, a podczas poprzedniej wędrówki, budowano dopiero osiedle szeregowych domków głównie 2-piętrowych.
Teraz takich osiedli jest więcej.
W końcu wchodzimy do dzielnicy Krowodrze w Krakowie, dosyć zmęczeni (to trzeba przyznać) marszem ponad 20-kilometrowym po części asfaltem, co bardzo męczy stopy.
Dawniej na osiedlu między domami stał słup z napisem, że to jest początek Szlaku Orlich Gniazd, taki niepozorny był. Jeśli ktoś dojechał tutaj tramwajem (pętla) i chciał znaleźć ten początek, to nie wiedział gdzie się udać. Obecnie szlak wiedzie aż do pętli, ale gdzie jest słup, dziś nie zauważyliśmy. Za to zauważyliśmy kilka tramwajów chętnych do wywiezienia nas stąd do centrum Krakowa i wybierając jeden z nich kursu nr 50, o 16.15 zakończyliśmy ciekawą trasę. Jeszcze bardziej obrązowieni słońcem cieszymy się, że mogliśmy te dzisiejsze kilometry przedreptać.
Przy okazji wypędzenie choróbska z mojego organizmu zostało przypieczętowane, hahaha.
witam...moja wędrówka po Parku biegła podobnie ale jak inaczej...tam pod nietoperzem było pozamykane...rankiem...skąd zaczynaliśmy zwiedzanie...i dreptanie...ale to kiedyś opiszę na blogu...ładnie pokazałeś cała wycieczkę i zastanawiam się czy wygoniłeś choróbsko...pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńWygoniłem choróbsko bo na to zasłużyło. Dzięki za dobre słowa. Czekam na Twoją relację. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńnie ujełam w kadrze niebieskiego domu...a w nim mieszka panna...co prawda ponad 80-letnia...ale panna...w tym rejonie kiedyś domy farbili na niebiesko gdzie panna...
OdpowiedzUsuń