Barnarp - Torsvik - Målen - Taberg - Tabergstopp - Taberg.
Właśnie minie rok od czasu, kiedy prowadzę tego bloga. Do tej pory starałem się unikać opisywania tras, które przebywałem w przeszłości... ale i to trzeba zmienić.
Jako pierwsza z cyklu tras historycznych, ta, która bardzo mocno odcisnęła się w mojej pamięci.
Napisałem w kronice "Ogromny cios! O godz. 7.40 zmarła moja siostra Ania, u której jestem w Szwecji.
Szok, płacz i ucieczka z domu."
Tak, ale szybko wróciłem tylko po to, żeby pozbierać rzeczy i wyruszyć przed siebie... i tak zrodziła się ta trasa na pobliską górę Taberg.
Działo się to wszystko 31 maja 2007 roku. Wtedy posługiwałem się jeszcze aparatem analogowym, więc i zdjęć z każdej trasy było zdecydowanie mniej. Trudno wtedy było wybierać miejsca do sfocenia, bo szkoda było każdego niepotrzebnego zdjęcia na kliszy. Minęło zaledwie 6 lat, a postęp w tej dziedzinie ogromny.
Miałem o czym myśleć, zostałem sam w pustym domu i w obcym kraju. Dobrze, że Ania miała bliską koleżankę, też Polkę i dzięki niej przetrwałem jakoś tych kilka trudnych dni, zanim z kraju przyjedzie rodzina. Mieli i tak przyjechać na 2 czerwca, bo wtedy miała mieć swoje kolejne urodziny... chcieli jej zrobić niespodziankę, a tymczasem niespodzianka stała się dla nich...
Nawyk do spisywania czasu przejść jest tak silny u mnie, że nawet w tym szoku wszystko zanotowałem.
I stąd wiem, że start nastąpił z domu w Barnarpie przy Jönköpingu o 12.45.
Idę drogą, potem autostradą i wreszcie polną drogą.
W Torsviku jestem o 13.25. Målen - 14.02, to właśnie tam wejdę na zielony szlak relaksacyjny. Cieszę się, że wreszcie nie muszę wdychać spalin. Słońca nie ma, jest szaro.
O 14.27 pomarańczowy szlak turystyczny w Tabergu i nim dojdę na szczyt zwany Tabergstopp o 14.40.
Tradycyjnie kupuję piwo i wychodzę z nim na pole. Obsługa grzecznie mnie prosi do środka, bo przecież to Szwecja, a jak Szwecja to prohibicja i nawet piwa na polu pić nie można. To piwo mnie rozluźniło, oj! poryczałem się tam na tej górze. Wiem też, że muszę ruszać w drogę powrotną, aby nie komplikować sytuacji wspomnianej już koleżanki Ani, która była skłonna (jak się potem okazało) szukać mnie przez policję. Kobieta nie wiedziała, że moim lekarstwem na wszystkie kłopoty jest dreptanie.
Pierwszy raz na tej górze byłem z Anią i szwagrem w 1978 roku, ale samochodem, potem jeszcze kilka razy w innych latach, lecz dopiero teraz jestem piechotą i to jest to.
Wyruszam z powrotem o 15.20. Na dole w Tabergu o 15.45 jest moja meta. Trzy minuty później mam już autobus do Jönköpingu i tam przesiadka do domu.
Jakość zdjęć nieciekawa, ale wtedy takie były.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz