Korňa - Živčáková - Vyšny Koniec - Turzovka.
Po tygodniu przerwy ponownie Kysuce, ponownie Słowacja, głównie dzięki projektowi Beskidy2, który to kieruje kroki turystów do Sanktuarium NMP na Górze Żiwczakowa.
Dla mnie jest to szczególne przeżycie, gdyż miejsce to odwiedziłem po raz pierwszy w październiku ubiegłego roku i wiedziałem, że muszę tu wrócić.
Objawienia NMP rozpoczęły się w dniu 01.06.1958, czyli za mojego życia, choć nie miałem skończonych jeszcze wtedy 7 lat. Objawienia różnym ludziom trwały do lat 90-tych ubiegłego wieku i sądzę, że to jeszcze nie koniec.
O wszystkim tym można poczytać na stronach internetowych związanych z budującym się ciągle Sanktuarium, a powodem przeciągania się jest kłopot z pozyskaniem funduszy. Warto wspierać finansowo tę budowę.
Przyjechaliśmy w trójkę do Korni autobusem z Czadcy o 9.13 i szlakiem pielgrzymów wyruszyliśmy i na początku wstąpiliśmy na modlitwę do miejscowego kościoła. A potem spokojny spacer w górę, jako, że msza święta rozpocznie się tam o godz.11.00.
Towarzyszą nam stacje Drogi Krzyżowej, która kończy się przy źródłach z uzdrawiającą wodą.
Pogoda raczej sprzyjająca, widoki są, czasem przeciera się słońce przez chmury. Tak dochodzimy do budującego się Sanktuarium. Potem przechodzimy obok kilku źródeł, w tym obok tego najważniejszego, gdzie nigdy woda nie zamarza, nawet przy minus 30 stopniach.
Dziewczyny wodę zabierają do domu, a ja tylko przemywam oczy.
Zaraz potem dochodzimy do kaplicy, która zbudowana jest na miejscu objawień z 1958 roku.
Od tego też miejsca pozostała część dzisiejszej trasy będzie mi znana.
Msza św. rozpoczyna się o 11.00 i trwa pół godziny. Bardzo mocno ją przeżyłem, czułem, że jestem małym trybkiem historii związanej z tym miejscem.
Po mszy idziemy kupić naklejki potrzebne do potwierdzenia pobytu, odpoczynek na kawę, posiłek, a wszystko to w towarzystwie księży celebrujących dziś mszą. To niezwykle sympatyczne przeżycie, kiedy spotyka się tak przyjacielsko nastawionych do drugiego człowieka kapłanów.
Jeden z nich ma psa Alexa, z którym oczywiście musiałem się poczochrać.
W tym czasie chmury rozpłynęły się i ukazał się błękit nieba. Trzeba iść dalej, pożegnaliśmy przemiłych Słowaków o 12.08 i rozpoczynamy schodzenie szlakiem pielgrzymkowym do Turzovki. Tym samym, którym przyszliśmy tutaj w październiku 2012.
Piękno jakie ukazało się nad kaplicą dało mi do myślenia, że Królowa i Przewodniczka Moich Tras tymi błękitnymi obrazkami zachęca mnie do powrotu tutaj... a mnie zachęcać nie trzeba, ja tu będę wracał, bo tutaj bardzo dobrze się czuję. Wyczuwam jakąś silną więź z tym miejscem, mimo, że dopiero tu dziś byłem 2 raz w życiu.
W drodze powrotnej po bokach towarzyszy nam kilka różnych dróg krzyżowych.
Po zejściu na dół, okazało się, że niedawno odjechał nam pociąg do Czadcy, idziemy więc piechotą przez Wyszny Koniec do Turzowki.
Podziwiamy okolicę, a zwłaszcza obfite wody rzeki Kysuca, która przybrała po roztopach.
Wstępujemy do Motelu Smażak (13.40) na piwo, bo ciepło i odczuwamy pragnienie.
A potem już Turzovka i meta w centrum o godz. 14.10. Wtedy też z nieba lunęła pompa i uciekliśmy do pobliskiego lokalu schować się przed deszczem. Pijemy jeszcze jedną kawę i czekamy do odjazdu autobusu do Czadcy. Odjeżdżamy znowu w promieniach słońca, ciesząc się z naprawdę udanej i ciekawej dzisiej, w dodatku uduchowionej wędrówki-pielgrzymki.
taka miła wędrówka...ciekawe, kiedy znów razem gdzieś wyruszymy...jestem stęskniona waszego towarzystwa...chociaż po Ostrej na Słowacji, mam na jakiś dość gór...a i robi się ciepło więc moje myśli biegną w stronę jezior...
OdpowiedzUsuń... jeziora, też dobry pomysł, ale dla mnie w tym roku nierealne. Chociaż górskie Orawskie pewnie w przyszłym tygodniu.
Usuń