poniedziałek, 1 kwietnia 2013

363 trasa - 01.04.2013

Ustroń Manhatan - Widokowa - Na Kępie - Na Podlesiu - Leszna Górna - Dzięgielów - Pod Tułem - Cisownica - Goleszów Kamieniec.

Od szeregu lat, w Poniedziałek Wielkanocny drepczę sobie na Tuł. Stało się to dlatego, że wraz z przejmowaniem publicznego transportu przez firmy prywatne, w dni, kiedy człowiek pracy i nauki ma wolne i może chodzić na wycieczki, to niczym nigdzie nie dojedzie w święta.
Ale już widzę pierwsze jaskółki zmian, bo coś drgnęło i prywatni zaczynają dostrzegać, że są dla ludzi a nie ludzie dla nich. Chodzi o przewoźników. Jest szansa, że od przyszłego roku, będzie można dreptać w innych rejonach Beskidów.
O tyle to będzie ciekawsze, że już mam dosyć atmosfery dawnego schroniska PTTK, a obecnie restauracji "Pod Tułem". Co roku, dowiadujemy się, że restauracja nie ma nic wspólnego z dawnym schroniskiem, tak jak my bylibyśmy tego nieświadomi. Nie rozumiem takiego stanowiska obecnych właścicieli, bo przecież ludzie chodzą tam poprzez nabyte doświadczenia z tamtych lat. Jedno drugiemu nic nie powinno przeszkadzać. Ruszam się trochę po kraju i widzę, że hotele, restauracje otwarte są także na pieszych turystów. Dla nich przygotowują ciekawe pieczątki, widokówki, bo wiedzą , że to jest świetną promocją. Ale na tym trzeba się znać. Mam przykre wrażenie, że na Tule (będącym przy węźle szlaków spacerowych i turystycznego) nastawieni są tylko na zysk poprzez organizowanie imprez typu wesela, dla większych grup. Indywidualny turysta jest raczej niemile widziany. Mogłem się o tym przekonać w tzw. dwusłówkach po raz kolejny. Dlatego nie chcę już tam wracać i jedyna nadzieja, że ktoś w pobliżu otworzy jakiś lokal przyjazny turystom.
Trzeba przyznać, że właściciele pięknie obiekt odremontowali, ale poprzez takie oziębłe podejście do klienta, stracił dawną atmosferę. Szkoda.
Ale pora wracać do początku. Wychodzę z domu żegnany przez moją Perełkę o 8.50 i kieruję się na ulicę Widokową, z której dziś żadnych widoków poza szarością. Już o 9.10 wchodzę na żółty szlak turystyczny i obserwuję, że otaczające horyzont mgły i chmury zaczynają odpływać. Są pierwsze przebłyski promieni słonecznych. Ludzie w akcjach odśnieżania, bo tyle śniegu na Wielkanoc nie pamiętają nawet najstarsi górale. Tak dojdę Na Kepę (o 9.32) i żółty turystyczny zmieni się na zółty spacerowy. Jeszcze tylko do pierwszej zapory w lesie będę miał dobre warunki. Potem sam sobie będę przecierał, ale przez znaczną część dobrze mi się pójdzie po śladach jelenia. Dopiero, kiedy jego ślady skręcą w las, to pozostanie mi najgorszy 20-minutowy odcinek przez chaszcze w śniegu po pas.
Zerkam na Tuł i nie wiem jeszcze (bo skąd), że nie będę dziś na nim. O 10.37 Na Podlesiu wchodzę na czarny szlak turystyczny. Oglądam zachmurzoną okolicę z Małą Czantorią (za sobą, to wzdłuż nie dreptałem w śniegu), po lewej Ostry w Czechach, a przede mną Tuł. Spotykam grupę czeskich turystów i zaraz potem korekta planu. Szlak czarny wzdłuż Tułu zasypany śniegiem i to jeszcze bardziej niż miałem wcześniej.
Decyduję się na zejście do Lesznej Górnej żółtym szlakiem rowerowym i dalej przez Leszną. Tam też spotykam dziewczyny z "zielonym goiczkiem", z którym zawsze chodziło się w lany poniedziałek. Dobrze, że tradycja dalej żyje w młodym pokoleniu.
Potem Dzięgielów i jego zamek. Przed zamkiem miałem śmigus-dyngus. Jakiś kierowca tak jechał swoim autem, żeby mokry śnieg spod jego kół chlapał wszystko co się rusza, czyli samochody, ludzie. W ten sposób w ciągu sekundy zostałem ze śniegową mokrą mazią na prawej stronie ubrania, z góry na dół. Oj, odebrałbym ci człowieku prawo jazdy i to na stałe...
Za zamkiem, wchodzę na czarny szlak, ten sam, którym szedłem spod Małej Czantorii, ale tym razem na innym odcinku i w drugą stronę. Jest 12.10.
Nim dojdę do opisanej na wstępie restauracji "Pod Tułem", gdzie spędziłem czas pomiędzy 12.30 a 13.50. Nie powiem, zjadłem dobry obiad, napiłem się piwa... ale... nie nie nie i jeszcze raz nie. Nie chcę tam więcej wracać. W ubiegłym roku spotkałem tam znajomą z "PSZ" i liczyłem na to, że też Ją tam spotkam, bo tak jak ja, od lat tam przyjeżdżali. Nie wiem, ale kiedy ja byłem, to nie zastałem. Może z uwagi na złe warunki nie przyjechali. Szkoda, liczyłem na to spotkanie po roku.
Po wyjściu już więcej niebieskiego nieba. Powrót do głównej drogi i potem dalej rowerowym przez Cisownicę do mety w Goleszowie Kamieńcu. Asfalt dał się we znaki i coś mi się wydaję, że odczuję to w nogach. Ostatnie zdjęcie na mecie, na którą przychodzę o 15.00. Zdjęcie niewyraźne, bo nie było czasu na ustawianie aparatu, jako, że już nadjeżdżał autobus.
Pięknie, że nie musiałem czekać, jakby wyliczone. Bardzo zadowolony z wycieczki, przecież nigdy nie wędrowałem Leszną Górną, mimo, że byłem tam kilka razy.
W domu Perełka odtańczyła swój taniec radości i tak sympatycznie zrobiło się, ale mimo to, jak Bozia da zdrowie, to za rok już na pewno nie Tuł. Chociaż góra Tuł to może tak, ale nie ... "Pod Tułem".


3 komentarze:

  1. ciekawe wędrowanie, ale ni zazdroszczę...tak nieprzyjemnie było...
    a w restauracji Pod Tułem to już Ci pisałam nieciekawa atmosfera...pewnie jeszcze raz odwiedzę na wiosnę i już w tym kierunku nie będę maszerowała...pozdrówka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... czyli, że mamy podobne odczucia. Dzięki za odwiedziny i komentarz.

      Usuń
  2. a dziś myślałam o Tule...ale w deszcz się nie wybieram...

    OdpowiedzUsuń