Ustroń Manhatan - Widokowa - Na Kępie - Na Podlesiu - Leszna Górna - Dzięgielów - Pod Tułem - Cisownica - Goleszów Kamieniec.
Od szeregu lat, w Poniedziałek Wielkanocny drepczę sobie na Tuł. Stało się to dlatego, że wraz z przejmowaniem publicznego transportu przez firmy prywatne, w dni, kiedy człowiek pracy i nauki ma wolne i może chodzić na wycieczki, to niczym nigdzie nie dojedzie w święta.
Ale już widzę pierwsze jaskółki zmian, bo coś drgnęło i prywatni zaczynają dostrzegać, że są dla ludzi a nie ludzie dla nich. Chodzi o przewoźników. Jest szansa, że od przyszłego roku, będzie można dreptać w innych rejonach Beskidów.
O tyle to będzie ciekawsze, że już mam dosyć atmosfery dawnego schroniska PTTK, a obecnie restauracji "Pod Tułem". Co roku, dowiadujemy się, że restauracja nie ma nic wspólnego z dawnym schroniskiem, tak jak my bylibyśmy tego nieświadomi. Nie rozumiem takiego stanowiska obecnych właścicieli, bo przecież ludzie chodzą tam poprzez nabyte doświadczenia z tamtych lat. Jedno drugiemu nic nie powinno przeszkadzać. Ruszam się trochę po kraju i widzę, że hotele, restauracje otwarte są także na pieszych turystów. Dla nich przygotowują ciekawe pieczątki, widokówki, bo wiedzą , że to jest świetną promocją. Ale na tym trzeba się znać. Mam przykre wrażenie, że na Tule (będącym przy węźle szlaków spacerowych i turystycznego) nastawieni są tylko na zysk poprzez organizowanie imprez typu wesela, dla większych grup. Indywidualny turysta jest raczej niemile widziany. Mogłem się o tym przekonać w tzw. dwusłówkach po raz kolejny. Dlatego nie chcę już tam wracać i jedyna nadzieja, że ktoś w pobliżu otworzy jakiś lokal przyjazny turystom.
Trzeba przyznać, że właściciele pięknie obiekt odremontowali, ale poprzez takie oziębłe podejście do klienta, stracił dawną atmosferę. Szkoda.
Ale pora wracać do początku. Wychodzę z domu żegnany przez moją Perełkę o 8.50 i kieruję się na ulicę Widokową, z której dziś żadnych widoków poza szarością. Już o 9.10 wchodzę na żółty szlak turystyczny i obserwuję, że otaczające horyzont mgły i chmury zaczynają odpływać. Są pierwsze przebłyski promieni słonecznych. Ludzie w akcjach odśnieżania, bo tyle śniegu na Wielkanoc nie pamiętają nawet najstarsi górale. Tak dojdę Na Kepę (o 9.32) i żółty turystyczny zmieni się na zółty spacerowy. Jeszcze tylko do pierwszej zapory w lesie będę miał dobre warunki. Potem sam sobie będę przecierał, ale przez znaczną część dobrze mi się pójdzie po śladach jelenia. Dopiero, kiedy jego ślady skręcą w las, to pozostanie mi najgorszy 20-minutowy odcinek przez chaszcze w śniegu po pas.
Zerkam na Tuł i nie wiem jeszcze (bo skąd), że nie będę dziś na nim. O 10.37 Na Podlesiu wchodzę na czarny szlak turystyczny. Oglądam zachmurzoną okolicę z Małą Czantorią (za sobą, to wzdłuż nie dreptałem w śniegu), po lewej Ostry w Czechach, a przede mną Tuł. Spotykam grupę czeskich turystów i zaraz potem korekta planu. Szlak czarny wzdłuż Tułu zasypany śniegiem i to jeszcze bardziej niż miałem wcześniej.
Decyduję się na zejście do Lesznej Górnej żółtym szlakiem rowerowym i dalej przez Leszną. Tam też spotykam dziewczyny z "zielonym goiczkiem", z którym zawsze chodziło się w lany poniedziałek. Dobrze, że tradycja dalej żyje w młodym pokoleniu.
Potem Dzięgielów i jego zamek. Przed zamkiem miałem śmigus-dyngus. Jakiś kierowca tak jechał swoim autem, żeby mokry śnieg spod jego kół chlapał wszystko co się rusza, czyli samochody, ludzie. W ten sposób w ciągu sekundy zostałem ze śniegową mokrą mazią na prawej stronie ubrania, z góry na dół. Oj, odebrałbym ci człowieku prawo jazdy i to na stałe...
Za zamkiem, wchodzę na czarny szlak, ten sam, którym szedłem spod Małej Czantorii, ale tym razem na innym odcinku i w drugą stronę. Jest 12.10.
Nim dojdę do opisanej na wstępie restauracji "Pod Tułem", gdzie spędziłem czas pomiędzy 12.30 a 13.50. Nie powiem, zjadłem dobry obiad, napiłem się piwa... ale... nie nie nie i jeszcze raz nie. Nie chcę tam więcej wracać. W ubiegłym roku spotkałem tam znajomą z "PSZ" i liczyłem na to, że też Ją tam spotkam, bo tak jak ja, od lat tam przyjeżdżali. Nie wiem, ale kiedy ja byłem, to nie zastałem. Może z uwagi na złe warunki nie przyjechali. Szkoda, liczyłem na to spotkanie po roku.
Po wyjściu już więcej niebieskiego nieba. Powrót do głównej drogi i potem dalej rowerowym przez Cisownicę do mety w Goleszowie Kamieńcu. Asfalt dał się we znaki i coś mi się wydaję, że odczuję to w nogach. Ostatnie zdjęcie na mecie, na którą przychodzę o 15.00. Zdjęcie niewyraźne, bo nie było czasu na ustawianie aparatu, jako, że już nadjeżdżał autobus.
Pięknie, że nie musiałem czekać, jakby wyliczone. Bardzo zadowolony z wycieczki, przecież nigdy nie wędrowałem Leszną Górną, mimo, że byłem tam kilka razy.
W domu Perełka odtańczyła swój taniec radości i tak sympatycznie zrobiło się, ale mimo to, jak Bozia da zdrowie, to za rok już na pewno nie Tuł. Chociaż góra Tuł to może tak, ale nie ... "Pod Tułem".
ciekawe wędrowanie, ale ni zazdroszczę...tak nieprzyjemnie było...
OdpowiedzUsuńa w restauracji Pod Tułem to już Ci pisałam nieciekawa atmosfera...pewnie jeszcze raz odwiedzę na wiosnę i już w tym kierunku nie będę maszerowała...pozdrówka:)))
... czyli, że mamy podobne odczucia. Dzięki za odwiedziny i komentarz.
Usuńa dziś myślałam o Tule...ale w deszcz się nie wybieram...
OdpowiedzUsuń