Konie są bardzo ważnym elementem każdej grupy kolędniczej na Żywiecczyźnie. Symbolizują dobro i życie. Tam gdzie dobro to zawsze jest i zło i to ono właśnie zaczyna zwyciężać poprzez padnięcie konie. Pozostali kolędnicy starają się jak mogą, żeby je przywrócić do życia i to się zawsze udaje, bo dobro zawsze musi zwyciężyć. Te scenki to symbol odradzającego się życia.
To już 51 Gody Żywieckie. Uczestniczę w nich ósmy rok, a Danusia z małżonkiem są debiutantami. To wielka satysfakcja, że mogę ich w to wprowadzić. Kiedy kilka tras temu Danula w komentarzu dała do zrozumienia, że w tym roku będziemy w Żywcu razem, to radość moja od tego momentu była wielka.
I jest ten dzień. Piękna słoneczna sobota, a my w trójkę przyjechaliśmy pociągiem do Żywca i na ulicy Dworcowej rozpoczyna się ta ekscytująca (jak się okaże) trasa o 8.57.
Mamy czas, więc idziemy na espresso do Alicji, bo tam jest fajny klimat a kawa superowa. Trochę jestem zdziwiony, bo w ubiegłe lata można już było spotkać kolędników, a dziś pustka. Idziemy do Domu Kultury i potwierdzają, że będą zespoły i że wszystko rozpocznie się o 11-tej tak jak zaplanowano przy Karczmie Żywieckiej. Mamy ponad pół godziny czasu to idziemy tam na piwko. Pierwszy raz wszyscy tam jesteśmy i zachwycamy się wystrojem, obsługą i ... w końcu pojawia się pierwszy kolędnik, a na zewnątrz jakby spod ziemi już ich pełno.
Pierwsze kontakty, można powiedzieć godowa aklimatyzacja i nie czekamy na rozpoczęcie tylko idziemy ulicą Kościuszki do miejsca gdzie za każdym razem oglądam korowód. Widzimy ciekawe budynki i cieszymy się z ich odnawiania. Żywiec staje się coraz bardziej kolorowy.
Ruszyli, widzimy z oddali jak wolno przesuwają się w naszą stronę i serce radośniej bije, bo uświadamiamy sobie, że to tradycja wielu pokoleń... że to są autentyczne zespoły kolędnicze w dalszym ciągu w okresie Bożego Narodzenia odwiedzające domy. Tu nie ma nic sztucznego. Jest ewenement na skalę światową.
Co roku organizowane są konkursy grup, a w Milówce i tu w Żywcu są dni plenerowe, takie jak ten dzisiejszy, gdzie mogą się pokazać.
Ta zaduma kończy się w momencie kiedy kolega z zespołu Romanka potraktował sadzą moją twarz. Na szczęście i tak naprawdę nie należy tego do wieczora zmywać. Inni mają po kresce, a ja mam pół twarzy grubą warstwą sadzy zaczernioną.
Wraz z ostatnim zespołem idziemy na rynek, gdzie każdy z nich wystąpi w krótkiej prezentacji. Oczywiście i tam dopada mnie łobuz i kończy dzieło nakładając kolejną warstwę sadzy. Ludziska mają radość i o to chodzi, a ja zostałem w jakiś tam sposób wyróżniony (hahaha).
Podczas konkursu trzaskania z bata idziemy do zamku po pieczątki i widokówki. Sadza zaczyna mi przeszkadzać, bo ile razy dotknę twarzy to tyle razy coś więcej pobrudzę, w tym okulary. Postanawiam zmyć ile się da i czynię to w kawiarence na terenie zamku, która po rocznej przerwie jest ponownie otwarta, ma innych właścicieli i inną nazwę. Wrócimy tu na koniec trasy... a teraz idziemy na moment do parku, pod okno ostatniej księżnej i na jej ławeczkę.
Wracamy na rynek, a tam właśnie zespoły rozpoczęły swoje programy i jako pierwsi pokazują się gospodarze czyli Jukace, którzy prezentują się zupełnie inaczej niż pozostałe grupy.
Potem po kolei wszystkie dziś tu będące. Radości, emocji sporo. Trzeba uważać na "molestowanie", bo okazuje się, że nie tylko dziewczyny ale i chłopacy są wyciągani z szeregu, co będzie też widać. Oczywiście to wszystko żarty i dobra zabawa.
Podczas występu Romanki schowałem się za czyjeś plecy, bo nie chciałem ponownie być półmurzynem, a ich kominiarczyk polował, ale się nie dałem. Kolega nie zauważył (hahaha).
Jeszcze tylko jedna śmierć chciała mojej głowy, ale nic z tego - jest na żelaznym karku.
Na początku w karczmie jestem z misiem i tu mam misia, ale żywą przytulankę, tym razem pod koniec.
Ogromną radość sprawili mi Danusia z mężem, że spodobało im się tutaj. Mam nadzieję, że połknęli bakcyla tak jak ja 8 lat temu. Danusia miała nawet kolegę Żyda z któregoś zespołu i też to widać. Niektóre fotki w tej relacji są Danusi autorstwa.
Przyszedł moment, że musieliśmy opuścić rynek i nie zobaczyliśmy wszystkich zespołów, ale trzeba było się zagrzać od środka, czyli wypić herbatę, a ja drugie piwo. I czynimy to właśnie we wspomnianej wcześniej kawiarni Miodowa Cafe Restaurant. Tam też o 14.50 jest meta tej trasy, bowiem musimy iść do pociągu, który odjedzie za pół godziny.
Każda grupa musi pokazać określone elementy w swoim programie i niby to samo, ale jakże inaczej i jakże inaczej co roku. W tym akurat było sporo nowych młodych panien i to takie silniejsze w postawie i nawet wiekowo (hahaha).
Misie już w ubiegłym roku przestały być napastliwe i w tym roku również były dla publiczności miłe, a jeden to nawet dziecko chciał ukołysać, tyle, że już spało w wózku.
Pojawiły się maleńkie diabełki i maleńkie dziady, co oznaczać może, że tradycja kolędowania na Żywiecczyźnie nie zaginie. Tym optymistycznym akcentem kończę opis. Po zdjęciach będzie odnośni na youtube.
byście mieli co potrzeba a po śmierci szli do nieba".
Zupełnie inaczej jest jak czytamy relacje zamieszczone na Twoim Stachu blogu, a inaczej jak sami uczestniczymy w opisywanych wydarzeniach. A Gody Żywieckie to akurat takie wydarzenie w którym jest bardzo głośno, jest wrzawa i zamieszanie. Uczestnicy zaczepiają ludzi, ale nikt się nie obraża, nie krzyczy ani nie boi. Nawet dzieci!
OdpowiedzUsuńPoczątkowo byliśmy tym zaskoczeni, ale szybko również my, daliśmy się ponieść zabawie. A widowisko żywieckich – i nie tylko, karykaturalnych przebierańców pełne jest symboli.
My mieliśmy to ogromne szczęście, że przewodnikiem i osobą wprowadzającą nas w ten Świat Dziwów byłeś Ty Stachu. Każdy punkt „Programu” tej wyprawy był przemyślany i to bardzo dokładnie. Nie potrafilibyśmy sobie wyobrazić tak dobrej organizacji, a o wszystkim żeś Stachu pomyślał. I odpoczynek po długiej podróży, podziwianie Żywca z detalami architektonicznymi, obserwowanie grup kolędników - z góry upatrzonego- najlepszego na trasie parady miejsca. Potem trochę historii, czyli rzut oka na zamek w Żywcu, z oknem pokoju który zajmowała księżna Maria Krystyna Habsburg i powrót na Rynek gdzie zabawa trwała w najlepsze. Gdzie trwa wspaniała atmosfera i kręci się piękna góralska tradycja w której uczestnikami jest wiele pokoleń. Zachwycamy się małymi przebierańcami. To dzieci 4-6 letnie. I widok tych kolędników jest bezcenny. Cieszy oczy fakt, że tradycja jest kultywowana i przekazywana kolejnym pokoleniom.
Właściwie to wszystko opisałeś w swojej relacji . Więc po co powtarzam?
Bo ciągle mam głowę w obłokach i trudno mi wrócić na ziemię.
Pokazujesz Stachu piękno naszego kraju nie tylko w postaci panoram i opisów tras turystycznych. Dla nas Jesteś piewcą kultury i regionalizmu. I kibicujemy Ci wiernie bo przekazujesz te wartości w sposób naturalny i serdeczny.
Miało być krótko, a wyszło tak jak zawsze. Ale nie potrafimy w dwóch słowach skomentować TEGO wpisu i zamieszczonych w załączeniu zdjęć.
Na wszelki wypadek już zapisaliśmy się u Ciebie na wycieczkę do Żywca – gdzie w planie jest zwiedzenie zamku z parkiem oraz zdobycie góry Grojec. Ale to wiosną. A lista uczestników podobno jeszcze nie jest zamknięta …
Jeszcze raz dziękujemy za wszystko i serdecznie pozdrawiamy- Danusia i Marian :-):-)
Zawsze tak jest, że na żywo jest zupełnie inaczej niż można domyśleć się z relacji, nawet przez video. Dochodzą bowiem autentyczne warunki atmosferyczne, zapachy, smaki i wiele innych czynników... a tego wszystkiego było w Żywcu pod dostatkiem.
UsuńJesteście z Marianem wrażliwi na estetykę, przyrodę, na innych ludzi i to działa pozytywnie. W końcu po to się żyje.
Na piewcę to trzeba sobie zasłużyć, a ja z wielkiej ilości zainteresowań wybieram tylko poszczególne i to czasem pobieżnie. Zawsze jest dylemat tego co wybrać, co pokazać, by nadmiarem materiału przypadkiem nie zniechęcić... a i tak zawsze to będzie obraz subiektywny, bo do tego z sercem trzeba podchodzić. Nie inaczej i tym razem było i jest.
Cieszę, że byliście, bo wzajemnie się uzupełniamy i nakręcamy.
Ten kolejny Żywiec będzie trzeba podzielić na dwa razy, gdyż Muzeum późno otwierają i głupio byłoby zwiedzać go pobieżnie. Potem jeszcze szlak przez Grojec, który też czasu na przejście potrzebuje, a na jego końcu browar.
Może braknąć czasu, by o przyzwoitej porze wrócić do domu. Przemyślimy jeszcze te plany.
Serdeczności jak zawsze dla Was.
Znów pięknie, barwnie i ciekawie - dzięki.
OdpowiedzUsuńNie może być inaczej na Godach Żywieckich, a skoro tak tam jest to i relacja obfituje w kolory. Wszystkiego dobrego.
UsuńBello uomo nero sarebbe stato con te. Vit
OdpowiedzUsuńTi amo quasi Vittorio per queste parole.
Usuń