Schronisko na Kozubowej w Beskidzie Śląsko-Morawskim, cel naszej dzisiejszej wędrówki.
Właściwie, to chciałem rozpocząć kolejną setkę numerowaną w Beskidzie Żywieckim, ale plan został zmieniony, gdyż jedna ze znajomych Seniorki będąc na Błatniej zobaczyła to właśnie schronisko i zamarzyło jej się, by do niego dotrzeć i zobaczyć, czy stąd widać z kolei Błatnią.
Mnie ta zmiana przekonała, gdyż z minionych lat wiem, że w trawach polan pod Kozubową rosną kanie, a ja jeszcze w tym roku ich nigdzie nie spotkałem.
Zaczynamy w Dolnej Łomnej wejściem na niebieski szlak w pobliżu hotelu Pod Akaty o 7.13, gdyż tutaj przywiózł nas autobus. Odcinek do Przełęczy Pod Małą Kikulą będzie dla mnie debiutem, zresztą tym debiutem będzie także dla 2 koleżanek, poza Seniorką, która już tędy szła.
Widoki dziś są dobre, już z pociągu mogliśmy liczyć poszczególne drzewa na zboczach Ostrego, a to oznacza, że jutro powinno padać. Za to teraz mamy wymarzoną pogodę, jest zaledwie 10 stopni C i słońce idzie z nami, choć czasem oślepia.
Szlak powoli lasem pnie się w górę, o 7.58 dojdziemy do Polany, a stamtąd trochę ostrzej w górę. Mam pierwszą małą kanię. Zbieram dziś gołąbki, których trochę jest, a prawdziwy rarytas, czyli dużą kanię nasza nowa znajoma (która mocno nas wyprzedza) znajdzie na wspomnianej już przełęczy i mi ją podaruje. Piękny gest, wielkie dzięki. Na piątek mam zapewniony obiad.
Na przełęczy o 8.37 schodzimy z niebieskiego szlaku i będziemy podchodzić zielonym na Kozubową. My ten niebieski szlak jeszcze spotkamy Nad Milikowem przy schodzeniu żółtym.
A teraz mocno w górę i ... zaraz na brzegu gniewusek wielkości dużej kani, a obok niego mniejszy.
Kilka zajączków i dalej gołąbki.
Wychodzimy z lasu i widzimy łysą Kozubową, a przecież tam zawsze było ciemno od drzew. Niestety, szkodniki niszczą drzewa i uschnięte trzeba wycinać.
W trójkę o 9.30 przychodzimy do schroniska na Kozubowej, a tam naszej nowej znajomej nie ma. Mała panika, ale dzięki temu, że Seniorka ma do niej telefon, kontaktujemy się i okazuje się, że już jest blisko. Zdążyła dziewczyna pójść do kaplicy, wyżej pozwiedzać teren i mieć o tyle więcej wrażeń.
W schronisku kawa, rozmowy, w akwarium ciekawa brodata rybka. Na ścianach w korytarzu rysunki schroniska spalonego w 1973 roku i współczesnego.
Schodzić będziemy żółtym szlakiem do Nawsia a zaczniemy o 10.10. Początkowo las, ale potem polany i widoki. Mimo, że widać całą Małą Fatrę, Babią Górę, góry Beskidu Żywieckiego, to fotki nie będzie, bo to wszystko pod mocne, czyli ostre słońce. Za to będzie kilka na Beskid Śląski, w tym na Błatnią i cel został osiągnięty (ale to jeszcze przy schronisku).
Za to po lewej zaglądać będzie na nas Ostry i nawet schronisko na nim się pokaże na zbliżeniu. Pewnie niebawem tam pójdziemy, bo zatęskniliśmy tak jakoś za nim.
Do miejsca zwanego Nad Milikowem, gdzie ponownie spotykamy niebieski szlak, zejdziemy o 10.55... i teraz dalej żółtym taką rynną w ziemi, a ja bardzo tego odcinka nie lubię. Za to pojawiły się prawdziwki i teraz Seniorka jest zadowolona, bo tylko takie zbiera.
Schodzimy w okolice pastwiska, gdzie zawsze pasły się dorodne byki, a dziś tam całe krowie rodziny. Dwa małe byczki przeszły przez ogrodzenie i taka mała panika u pań nastąpiła, ale dały się namówić, by iść dalej. W końcu gdyby były groźne, to właściciele bardziej by zadbali o ogrodzenie. Przychodzimy ku nim, a to takie chudziutkie, młodziutkie i wystraszone. Nawet pogłaskać bał się dać.
Tam trzeba bardzo uważać, bo tam szlak nie idzie dalej za drogą, ale wchodzi w polną ścieżkę i trzeba dalej iść prosto.
Mamy widoki na pasmo Stożka, z drugiej strony na Czantorię... a na polach wielkie kalarepy i dynie.
Tak dochodzimy do styku kilku miejscowości, a tam jest przystanek autobusowy. Punkt ten na szlaku oznaczony jest jako Nawsie-Warcop i tam właśnie o 12.05 kończymy wędrówkę, gdyż za kwadrans będziemy mieli autobus do Nawsia. Szlak prowadzi dalej właśnie tam przez 3 km, ale głównie asfaltem, a my już mamy za sobą 12 km i niezbyt tęsknimy za takim podłożem do dreptania, zwłaszcza, że teraz słońce mocno grzeje. Będą kolejne punkty dla Hospicjum św. Ojca Pio w Pszczynie.
Stare schronisko jednak było bardziej klimatyczne i pasujące do górskiej scenerii niż to nowe. Widzę, że w Czechach urodzaj na jabłka a u mnie na drzewie tylko 1 jabłko było. Za to orzechów mam pod dostatkiem. Jak zawsze fajna relacja i widoki pierwsza klasa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNa początku lat 70-tych w Czechach nastąpiła fala podpaleń schronisk górskich. Niektórych do dnia dzisiejszego nie odbudowali, niektóre odbudowali niedawno, a w niektórych miejscach (jak na Kozubowej) w miejscu starego postawili współczesne straszydła. Co było przyczyną, trudno powiedzieć.
UsuńNie wszędzie ten urodzaj, ale w tym jednym ogrodzie przy szlaku był, stąd zainteresowanie tematem aparatu.
Dziękuję za odwiedziny. Wszystkiego dobrego.
Tereny wspaniałe pod wędrówki. Nogi same przebierają by ruszyć na taki rajd. Schronisko urocze i fajnie zagospodarowane.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla nowych twarzy w ekipie!
Schronisko poprzednie było o wiele przyjemniejsze i bardziej pasujące do krajobrazu... ale rzeczywiście aktualni gospodarze o niego dbają i jest tu bardzo sympatyczna atmosfera.
UsuńNogi mają to do siebie, że wyczuwają potencjalną radość dreptania i Ty tak masz.
Nowa twarz w ekipie też pewnie pozdrawia, choć wydaje mi się, że to było okazjonalne. Wszystkiego dobrego.
Bardzo dziękuję za wspólną wycieczkę i spełnienie mojego małego marzenia.Milo się z Wami wędruje. Blog ciekawy,super prowadzony.Zycze wszystkiego najlepszego i kolejnych fajnych wycieczek,Do następnego razu!serdecznie pozdrawiam Teresa
OdpowiedzUsuńTeż dziękuję za wspólne dreptanie i za miłe słowa. Do zaś! Serdeczności.
Usuńszlak fajny... ale te Twoje trujoki...nie, nie... no i Stach w towarzystwie pań jak zawsze😀
OdpowiedzUsuńJakie trujoki? Kanie są przepyszne, powiem więcej - delikates smakowy.
UsuńSama wiesz, że kobieta jest najwierniejszym przyjacielem mężczyzny, a jeśli jest ich kilka, to już za życia mamy przedsionek nieba.
Serdeczności.