piątek, 9 marca 2018

697 trasa - 08.03.2018

Makov - Bitalovci - Sedlo Nad Bitalovcami - Chata Kmínek - Sedlo Nad Bitalovcami - Bugalovci - Chata Makov - Makov.

Oczywiście... musiała mnie dopaść tym razem grypa żołądkowa i zwaliła mnie dosłownie z nóg na prawie dwa dni, wtorek i środę... a tu w czwartek mam iść z koleżankami pożegnać zimę i to w Dniu Kobiet. Nie było takiej siły, żeby mnie cokolwiek rano zatrzymało na tapczanie. Osłabiony, ale z nadzieją, że jak tylko wyjdę na trasę, to te słabości miną.
Pożegnanie zimy zaplanowaliśmy w okolicach Makowa w słowackim Beskidzie Kysuckim, choć coraz częściej czytam, że ten rejon już jest zaliczany do Jaworników. Makov to zaledwie 3 przystanki kolejowe dalej od Turzowki, w której byłem poprzednio.
Seniorka trochę się zdziwiła, że tu jeszcze tyle śniegu i przygotowała się raczej na roztopy i błoto... a tu jeszcze śnieg i zmrożona droga, czasem śliska. Zaczynamy zaraz po przyjeździe gąsieniczką do Makowa o 8.27 szlakiem niebieskim w stronę Bitalowców i potem Chaty Kminek. Oj, kilka lat już tu nie byłem, a wydaje się jakby to było rok temu. Tylko nowe budynki, i nowe elewacje świadczą o tym, że to nie mógł być tylko rok.
Początkowo słabo, ale tak jak przypuszczałem wraz z wysokością nabierałem sił. Jest ciepło, w granicach zera stopni, zachmurzone lekko i od czasu do czasu słoneczko coś tam oświetli. Tak tu miało dziś być, bo jutro ma być deszcz.
Na górskie osiedle Bitalovci przyjdziemy o 9.14, a na skrzyżowanie szlaków na Przełęczy Nad Bitalowcami 9 minut później. Tam odbijamy w prawo pod górkę do Chaty Kminek. Chata stoi na polanie, więc po wejściu na górkę trzeba trochę zejść w dół. Z niepokojem stwierdzamy, że nie wydobywa się z komina dym, a przecież chata ma być czynna codziennie do końca marca. Sprawdzałem specjalnie w internecie.
Póki co próbuję w dół zjechać mechanicznie, ale nie włączone są urządzenia (hahaha) i faktycznie chwilę po tym o 9.50 pocałowaliśmy klamkę. Nie pierwszy to raz kiedy tak nas tutaj witają w sezonie, bo rozumiem, zresztą pisze o tym w oknie chaty, że dopiero od 1 kwietnia otwierają tylko na weekendy.
Słyszymy przez drzwi jakieś ruchy, ale nikt nie otworzył. Jestem podłamany, gdyż wcale nie brałem pod uwagę takiej sytuacji, a ja muszę się czegoś napić, bo znowu osłabnę.
Odchodzimy z powrotem i po drodze mija nas samochód z chaty i nawet nie przystanął, żeby pan i władca cokolwiek powiedział, choćby przepraszam. Wystarczyło napisać kartkę i dać na drzwi, ale wtedy byłoby to przyznanie się do tego, że nie jest w porządku wobec turystów.
Patrzył na nas taki zaboczony a my udawaliśmy, że go nie widzimy. Nawet zdjęcia mu nie robiłem. Z powrotem na przełęczy byliśmy o 10.08 i teraz czerwonym szlakiem będziemy schodzić do Makowa.
Nigdy nim zimą nie szliśmy, ale okazuje się, że spory odcinek szlaku, po którym ciągną ścięte drzewa, tak samo dziś jest w kałużach jak latem, z tym, że latem można obejść lasem i przy okazji nazbierać grzybów. My dziś też spotkamy pierwsze tegoroczne grzyby opieńkopodobne, ale to trochę dalej.
Odkryliśmy, że jedna z odciśniętych "rynien" jest na tyle zmieszana z lodem, że możemy iść bez ubrudzenia się. Po czasie kiedy skończyła się wspólna część wchodzimy do lasu, gdzie musimy sobie ślad przecierać, choć specjalnie się przy tym nie natrudzimy.
Bałem się odcinka schodzenia w dół pomiędzy starymi drzewami, pokrytych mchem i prezentujących przeróżne możliwości kombinacji figur czy postaci... tylko dlatego, że myślałem iż pójdziemy po lodzie, a tu pięknie zeszliśmy o 10.52 do osady Bugalovci i tu dopiero czekał na nas lód.
W pewnym momencie (fotka dziewczyn przy drzewach obmyślających plan przejścia) mieliśmy problem. Udało mi się ten kilkumetrowy odcinek pokonać bez szwanku, jedna z koleżanek obrała inny wariant i też przeszła, natomiast problem wystąpił przy Seniorce. Posłuchała mnie i chciała kucnąć, żeby podjechać na butach, ale wywróciła się i nastąpił moment groźny. Te wszystkie nowoczesne materiały na ubrania są śliskie i nie dają żadnego hamulca, wręcz przeciwnie... a tu spad w dół i skarpa.
Musiałem mocno stanąć na nogach, na drodze jej przejazdu i zaczęliśmy swój taniec na lodzie, podobny do spirali śmierci... gdybym jej nie utrzymał to jadąc głową w dół mogłaby ją rozbić na drzewie.
Druga koleżanka oczywiście też przyszła z pomocą, ale nie mogliśmy Seniorki przekonać, żeby o nas oparła się i w dodatku powoli zaczęła mnie ściągać ku sobie. Zacząłem się śmiać, bo musiała się przekręcać z boku na bok, tak jak właśnie przy spirali śmierci... a ja nawet na moment nie zwątpiłem, gdyż byłem pewien, że Królowa i Przewodniczka Moich Trasa nie pozwoli na nic złego. Nie z takich opresji wybawiała w przeszłości.
W końcu udało się. Postawiliśmy Seniorkę na nogi. Po czasie mieliśmy z czego śmiać się.
W końcu jakaś przygoda na pożegnanie zimy musiała nastąpić.
Zeszliśmy na dół i dalej czerwonym poszliśmy aż do Chaty Makov. Wreszcie było picie, był obiad, a to wszystko pomiędzy 11.27 a 12.21.
Potem powrót kawałek czerwonym i następnie bezszlakowo do centrum Makowa. Kupuję nowy znaczek turystyczny, podziwiamy gołą panią przed Domem Kultury i akcent kwiatowy na dzisiejszy dzień.
Pętlę na stacji kolejowej w Makowie zamykamy o 13.15 i to jest godzina dojścia do mety tej trasy. Tu na dole mamy już przedwiośnie, a liczymy na to, że zima już nie wróci, chociaż była urocza w tym roku.

4 komentarze:

  1. Jelitówka to zło w skondensowanej postaci, znam z wlasnego doswiarczenia i wrogowi nie zyczę ;)

    Trasa piękna i faktycznie na te zamarzliny to raczki na buty były by w sam raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczki byli, ale nie na tak gruby lód. Poza tym, komu by się je chciało zakładać na tak krótki odcinek, hahaha
      Dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  2. tych stron w ogóle, a w ogóle nie znam...miałeś miłe dreptanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znasz, bo to kilka kilometrów od Żywczakowej.
      Warto poznać jej okolice. Hejka!

      Usuń