piątek, 3 lipca 2015

522 trasa - 03.07.2015

Martin Stráne - Bývalý Lom - Pod Vodopádmi - Ferrata HZS - Ráztoka - Martinské Hole - Hodinovka - Martin. 

To miała być wczorajsza trasa i mimo, że pobudka budzikowa odbyła się, to organizm powiedział "nie!". Zawroty głowy i powrót do łóżka (dobrze, że z nikim nie byłem umówiony).
... a dziś... pobudka i hulaj dusza... dzień do dnia nie jest podobny.
Słowacy w ubiegłym roku dokończyli "budowę" ferraty, czyli uatrakcyjnienie przebiegu szlaku poprzez jego utrudnienie w postaci liny i temu rzeczy podobnych, a wszystko nad potokiem i po skałach w górę.
Samo słowo uatrakcyjnienie w tym przypadku nie ma odniesienia, bo zaprojektowano całkiem nowy szlak... od 2 lat był testujący i ten test zdało wielu turystów żądnych podwyższenia adrenaliny.
Obejrzałem na "youtube" kilka filmów z okresu, kiedy to było testowane. Od znajomych wiem, że warto ten nowy szlak przejść.
Przez najbliższy miesiąc nie będę raczej miał towarzystwa do wędrówek, bo moi zaprzyjaźnieni będą w północnej części kraju.
Idę zatem sam... i zaczynam tę trasę po przyjeździe autobusu martinskiego MHD, nr 40, do miejsca zwanego Martin Stráne o 9.40. Idę  szlakiem czerwonym, bo taki został przypisany Ferracie.
Wkrótce dojdę do dzisiejszego potoka zwanego Młyńskim Potokiem, a na starych mapach oznaczony jest jako Piwowarski.
Dużo będzie fotek w jego początkowej części.  Potem po przejściu (mniej więcej) 2/3 czerwonego szlaku, jest wejście do Ferraty, co nastąpi o 10.53. Wcześniej o  10.02 minę Bývalý Lom (czyli dawny kamieniołom). Początek Ferraty następuje nad miejscem zwanym Pod Wodospadami. Wcześniej spotkałem i także minąłem kilka czeskich par... jedna z nich uwidoczniona  na fotce.
Mijam grupę czeskich młodzieńców, którzy "uzbrajają się" w kaski, klamry itd... i zaczyna się moja walka z lękiem wysokości... wygrana przeze mnie. Nie patrzę w dół, tylko do góry i na skałę, po której przyszło mi dreptać za pomocą lin, podstawek nożnych... aż dziw, że mnie to nie kręci negatywnie.
Wiadomo, że w takiej sytuacji ilość fotek zostanie zminimalizowana,  aż do miejsca, gdzie nastąpi rozdział szlaku dla tych odważniejszych i mniej odważnych.
W tym właśnie miejscu zarządzam dla siebie odpoczynek na posilenie się i uzupełnienie płynu do organizmu. Zaskoczony jestem tym, że jedna para schodzi... a kierunek jest jednostronny, czyli tylko w górę. Jak później okaże się - złamali zasady.
Na miejscu odpoczynku po raz pierwszy spotykam sympatyczną mamę z młodym synem, z którymi będę się mijał jeszcze nie raz podczas tej wędrówki. Wybrali wariant lżejszy, ja oczywiście też (bo to było w moim założeniu podczas przygotowywań). Wtedy nadeszła grupa wspomnianych wcześniej czeskich młodzieńców.
Zabezpieczeni jak należy, pokazali odwagę wychodząc wariantem trudniejszym.
Mama z synem poszła w górę wcześniej, a ja za nimi po jakimś czasie. Trochę tych niebezpiecznych podstawek pod stopy (koleżance w ub. roku jedna taka podstawka zruszyła się i w efekcie miała kontuzję barku)... ale potem wszystko się kończy wejściem do lasu.
W miejscu,gdzie ponownie łączą się obie wersje szlaku ponownie spotykam mamę z synem, a po naszych bohaterskich Czechach ani śladu.  Wyryp, zwłaszcza skalny ma swoje prawa.
O 12.12 dochodzę do niebieskiego  szlaku na Raztoce, nie wiem dlaczego na mapie widnieje jako Bazová.
W sumie to już są Martinské Hole i idę do schroniska o takiej nazwie, choć dokoła wiele  innych chat.
Schłodzony czopowany Staropramen uzupełnia ubytki kalorii w moim organizmie.
Planując trasę myślałem jeszcze o wejściu na najwyższy szczyt Małej Fatry po tej jej stronie, ale żarówa z nieba odmieniła te plany. Wolałem do lasu, mimo, że całe moje ubranie było po 10-kroć mokre od potu i zaczęło mi być chłodno.
W chacie spędziłem tylko 20 minut pomiędzy 12.25 a 12.45 i potem żółtym szlakiem rozpocząłem schodzenie w dół do miejsca startu. O 13.46 mijam Hodinowkę, gdzie znajduje się pomnik armata, a o 14.25 już blisko miejsca startu, zabiera mnie do samochodu Słowak, który zawozi mnie do Martina pod dworzec kolejowy. W ten sposób po 10 minutach znajduję się w tym mieście. Chłopak zrobił to z serdeczności (jak to Słowacy) i nie wziął ani centa za ten czyn.
Zaoszczędziłem trochę czasu, więc mogłem spokojnie zajść do Informacji Turystycznej, na pocztę i poszukać kawiarenki na espresso. Jestem rozczarowany Martinem, bo miasto duże, a bardzo zaniedbane.. widocznie padł w przemianach tutejszy przemysł. Patelnia słoneczna skłania mnie do tego, żeby wrócić na dworzec kolejowy, tylko dlaczego taki żałosny, w takim dużym mieście.
Kończę tę trasę pomiędzy dworcami, autobusowym i kolejowym o 15.15.
Tego szczęścia dzisiejszego dreptania i wspinania nikt mi nie odbierze.


4 komentarze:

  1. Nie wiem co napisać bo uczucia mam mieszane bo to i ryzyko i niezrozumiałe dla mnie drapanie się po linach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po części to rozumiem, ale jak się tego nie przejdzie to nie poczuje się tej, jakże czasem potrzebnej adrenaliny.

      Usuń
  2. ach ten anonimowy...przecież to najwspanialsze dreptanie...jak będę miała urlop i nie pojadę na żagle to poproszę Cię i chciałabym przejść ten szlak...no tym wariantem łatwiejszym...bo kupowanie uprzęży i kasku... ale by mnie kusiło bo lubię taką wędrówkę najbardziej ...
    Stach brawo piękna wycieczka i wspaniale opisana i foty też niczego sobie...
    a anonimowemu jak chodzi po górkach to proponuję Kaplicówkę...widoki ładne...lin i skał brak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma problemu, dla mnie będzie lżej, bo już to poznałem. Poza tym dzięki za tak miłą opinię i pozdrawiam Cię.

      Usuń