Powrót w 2-osobowym składzie na czerwony szlak kysucki. Tym razem prawa strona rzeki Kysuca, a rozpoczynamy trasę w restauracji U Melocíka o 9-tej wypiciem smacznego espresso.
Wcześniej przyjechaliśmy tutaj autobusem z Makowa o 8.55 i zaoszczędziliśmy sobie w ten sposób wychodzenie pod górkę, a będziemy przecież na wysokości ponad 900 m npm.
Początkowo i tak mamy pod górkę, ale łagodnie, za to w błocie, a właściwie błotku po wczorajszych opadach deszczu. W każdym bądź razie, nie jest źle...
Po dotarciu do wyciągu narciarskiego - Pod Czerenką (9.50) mamy po obu stronach widoki, po prawej na Beskid Śląsko-Morawski z Łysą Górą i po lewej na oddaloną Małą Fatrę z Klakiem, ale te widoki są właściwie słabiutkie.
O 10.20 przychodzimy do pięknie położonej osady Greguszowci, która 16.12.1944 została całkowicie spalona przez Niemców. Odbudowa zaczęła się w 1948 roku. To można przeczytać na jednym z głazów ustawionych wokół ołtarza polowego, który jednocześnie symbolizuje Słońce w układzie planetarnym, a reszta głazów to planety naszego Układu Słonecznego. Bardzo ciekawe połączenie.
Widzimy następnie ludzi siejących zboże - ręcznie. Jakież będzie nasze zdziwienie w makowskiej bibliotece, kiedy jedna z pań powie, że już dzisiaj nas widziała, bo siała z synem zboże w górach, a my pozdrowiliśmy ich po staropolsku "Szczęść Boże", co bardzo im się spodobało.
Następnie dochodzimy do przełęczy Nad Zapaczą. Las i w dół i dochodzimy do Lowasów. Tam ostry skręt w lewo i już utwardzoną drogą będziemy coraz niżej schodzić. Szlak ma różne zakrętasy, ale tak wiedzie ta droga. Przed pojawieniem się pierwszych zabudowań Papai , w strumyku zmywamy dzisiejsze górskie błoto, bo teraz do końca już pójdziemy asfaltem.
W Papajach będziemy o 12.00, 10 minut później w Kopanicach. Tam przy szlakowskazie skończy się mój debiut, gdyż odcinek do Makowa pokonywałem już kilkakrotnie przed kilku laty idąc na Wielki Jawornik, lub wracając z niego.
Spotykamy dwójkę rogaczy, najpierw żuczka, a potem krętorogiego, który najspokojniej w świecie pokazał nam język. Za to sympatyczny bernardyn chciał pójść z nami.
Do chaty Makov przyszliśmy o 12.55 i tam zjedliśmy obiad. Ciekawostka, pierwszy raz jedliśmy roladę nadziewaną kiszoną kapustą. Pychotka. Dalsza droga o 13.24. Jeszcze tylko przez moment towarzyszyć nam będzie czerwony szlak, który skręci w lewo pod górę, w stronę Kminka, a my pójdziemy częściowo żółtym rowerowym i niebieskim turystycznym.
W centrum Makowa, w poszukiwaniu pieczątki, doszliśmy do biblioteki w domu kultury. Tam właśnie spotkaliśmy wspomnianą już panią, a także zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci (jak to na Słowacji).
Zostaliśmy zasypani różnymi mapkami, broszurkami, a na koniec udekorowani odznaką "I love Makov".
Ja naprawdę kocham Makov i wszystkie miejscowości Kysuc. Z dumą to będę nosił.
Potem na dole tegoż domu kultury wstępujemy na espresso. W drodze do stacji kolejowej, sprawdzam jeszcze , jak czuje się biała pani, która tam leży całymi latami... oczywiście przed domem kultury.
Nasza meta jest w pociągu na stacji kolejowej o 14.30. Odjedziemy do Czadcy 10 minut później.
Bardzo ciekawa i sympatyczna trasa, która zostanie w pamięci przez niezwykłą wręcz serdeczność napotkanych Słowaków i to do tego stopnia, że czasem czuliśmy się zażenowani, że można być tak dobrymi ludźmi.
Wspaniały pomysł z mapką prezentującą trasę wędrówki.
OdpowiedzUsuńPokazujesz Stachu miejsca nie tak odległe, a malownicze i urokliwe.
Kolejna piękna wiosenna wyprawa ciekawie pokazana.
Pozdrawiamy :-)
Mapki zawsze wklejam do kroniki, więc żaden problem, żeby im pstryknąć fotkę i przybliżyć innym ludziom miejsca odwiedzane. A swoją drogą, ten pomysł z mapką na blogu podpatrzyłem u innego blogowicza.
UsuńDzięki za pozytywne przyjęcie relacji. Pozdrawiam z serca.
Ale rogacz...nigdy takiego nie widziałam...
OdpowiedzUsuńZdziśka nie zabraliście...na taka wycieczkę...dla mnie...no jeszcze nie byłam...
Miłego
Zdzisław sam się nie zabrał... czasem mu kolano dokucza. Papapa
Usuń