Trwa sierpniowe odwiedzanie ulubionych miejsc. Zwieńczeniem tego jest kolejna pielgrzymka na Żiwczakową, bo inaczej być nie może. Dziękując w lutym za uzdrowienie obiecałem sobie, a przede wszystkim, Królowej Pokoju, że do końca roku będę u Niej przynajmniej co 2 miesiące.
Nieważne, że znowu pogoda deszczowa, nieważne wiele innych spraw... ważne to, że mogę znów iść do miejsca, gdzie Królowa Pokoju objawiła się po raz pierwszy 1 czerwca 1958 roku.
Idę wraz z kolegą, z którym jak do tej pory, wędrowałem zawsze w grupie, w pielgrzymkach Fundacji Świętego Antoniego w Ustroniu. Każdy z nas ma swoje prośby , ale i podziękowania.
Zaczynamy na przystanku kolejowym Turzovka Zastávka o 8.13. Jest pochmurno, mgliście, a przede wszystkim deszczowo. Nic nam to nie przeszkadza, w końcu życie nie składa się z samych słonecznych dni z błękitnym niebem. Jak w życiu tak i w pogodzie.
Powoli wspinamy się w górę, nie ma wielkiego błota, co przyjąłem prawie z niedowierzaniem.
Przeżywamy drogę krzyżową, składającą się tym razem z 15 stacji. Tak dochodzimy do kaplicy, ale nie zatrzymujemy się przy niej, tylko idę koledze pokazać budujące się Sanktuarium Królowej Kościoła.
W drodze powrotnej z źródeł z uzdrawiającą wodą, napełniamy swoje przyniesione tutaj butelki.
Trzeba jednak pamiętać, co NMP powiedziała podczas objawienia w dniu 30 września 1958 roku Karolowi Żidlickiemu:
"Pamiętaj, że moja uzdrawiająca woda jest symbolem wielkiej i silnej wiary. I ten kto ma pełną wiarę, może być uzdrowiony. Smutne jest to, że ludzie myślą, że wystarczy iż przyjdą do źródeł. Kto nawiedza moją górę, musi przynieść jakąś obietnicę, żeby zaskarbić sobie moją miłość. Nawet nie wiesz, jak ważne jest to, by wyjść na górę piechotą. Prawdziwym pielgrzymem jest ten, oblany potem, a idzie od ławki na dole, aż tutaj na górę i potem z powrotem. Ważne jest, abyście wychodzili do góry z krzyżem na przedzie i milcząco rozważali o swoim życiu. Drogę do źródeł z wodą ofiarowali Panu Bogu, a to sprawi, że pobrana woda będzie pobłogosławiona i będzie uzdrawiać".
Potem już powrót do kaplicy (09.45) i potem kolejno różaniec, jego bolesna część (10.15 - 11.00), a o 11.00 msza święta, którą celebruje jako główny celebrans O. Ondrej.
Jakże miłe spotkanie po 2 miesiącach. Mam zaszczyt być przez niego wyspowiadany przed mszą.
Potem piękne kazanie. O. Ondrej mówił o miłości bliźniego. Bardzo to było pouczające, tym bardziej, że słowa były kierowane prosto z serca. Powinniśmy się modlić za mordowanych aktualnie chrześcijan w Iraku, to bardzo ważne, bo dziś oni... a nie wiemy, kiedy nas to może dotknąć.
Po mszy, obowiązkowe czochranie z Alexem, cudownym żiwczakowskim psem.
Wracamy do Turzovki lasem, szlakiem pielgrzymkowym (wychodzimy stamtąd o 12.00).
Widoków nie ma, ale za to są... grzyby. Początkowo nie chciało mi się zbierać, wolałem, żeby kolega się obłowił, ale kiedy napotkałem pierwsze prawdziwki, nie mogłem się oprzeć, a potem jeszcze maślaki... ileż to lat nie widziałem tych grzybów, nie mówiąc już o ich jedzeniu.
W końcu pokazuje nam się Turzovka. Te same miejsca widoczne co zawsze, a jednak zupełnie za każdym razem inaczej wyglądają. Spotykamy krowę, która żuje sweter i zastanawiamy się, czy wcześniej nie zjadła gospodarza (hahaha).
W Turzovce (13.30) idziemy do znanego mi już lokalu z innych tras, na espresso... bardzo smaczne, jak zawsze w tym miejscu. Potem już tylko do mety, która jest na przystanku autobusowym na ulicy Beskidzkiej. Meta o 14.10. Jeszcze tylko 15 minut i odjazd do Czadcy.
Pogoda nieciekawa, wręcz zniechęcająca do wędrówek, ale za to pogoda ducha była dziś na najwyższym poziomie a to najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz