Poranna wizyta u lekarza, ku mojemu zaskoczeniu odbyła się błyskawicznie, więc mogę pojechać dalej niż początkowo przypuszczałem. Stąd już o 8.48 mogłem wystartować żółtym szlakiem ze stacji kolejowej w Nawsiu. Dzisiaj dreptanie czesko-polskie po Beskidzie Śląsko-Morawskim i Śląskim.
Chmur coraz więcej i to ze wszystkich stron i dlatego na kilku początkowych zdjęciach będzie minimalnie widać fragmenty niebieskiego nieba. Potem to już tylko szarość.
Idę na Filipkę. Nie jest zbyt ciepło, więc dobrze się idzie. Nie ma duszności w powietrzu.
Focę za sobą góry Beskidu Śląsko-Morawskiego od Kozubowej po Jaworowy. Zerkam też z wysoka do Jabłonkowa. Potem wejdę do lasu, a tu coraz więcej dojrzałych ostrężyn. W powietrzu czuje się zapach grzybów, spotykam ludzi z koszami, je zbierających...
... a ja jakoś nie mogę spotkać jadalnych. Widzę sporo niejadalnych... ale też nie wchodzę w głąb lasu, tylko idę szlakiem.
Przy foceniu owoców jałowca, spadają pierwsze krople deszczu. Muszę wyciągać parasol.
Szczyt Filipki osiągam o 10.20, będę na nim jeszcze raz o 10.56, ale najpierw skieruję swoje kroki do Chaty Filipka na espresso. Tam będę pomiędzy 10.32 a 10.50.
Teraz kierunek Stożek. Po czeskiej stronie coraz więcej mgieł, chmur i słychać pomruki zbliżającej się burzy.
Od Filipki po przełęcz Nad Zimným odcinek należy do szlaku czerwonego. Właśnie na nim spotykam pierwszego jadalnego grzyba, potem będzie więcej... ale też coraz bardziej pada.
Nad Zimným jestem o 11.22 i ponownie zmiana szlaku, z czerwonego na żółty. Muszę się śpieszyć, bo mrok coraz większy, a chciałbym przed bliskimi piorunami zdążyć do granicy czesko-polskiej. Zdążyłem... po polskiej stronie nie ma burzy, ale za to porządnie leje. Granicę przekraczam o 11.50. Idę dalej żółtym, tyle tylko, że polskim.
Mały Stożek mijam o 12.00. Skręcam do dawnej celmowskiej bacówki (dom z zielonym dachem), by założyć pelerynę. Pójdę teraz dalej jako żółte straszydło.
Na Kobyle, o 12.28 znowu zmieniam szlak, tym razem na niebieski i nim pójdę do końca. Schodzę do Wisły Dziechcinki. Teraz mało focę, bo nie chcę zniszczyć w deszczu aparatu.
Mijam obozowisko (podmyte), mijam lasy i dochodzę do hodowli danieli. Na poprzedniej trasie, daniele jadły z ręki, a tutaj, jak zobaczyły takie żółte straszydło, to uciekły.
Po czasie zaczyna mniej padać, pojawiają się widoki Wisły i otaczających ją gór Beskidu Śląskiego, oczywiście w większości we mgle.
Do Dziechcinki schodzę pod wiaduktem kolejowym. Zarówno on, jak i wszystkie na trasie z Głębiec są aktualnie remontowane i pociągi kończą i zaczynają jazdę w Ustroniu Polanie. Do Wisły stamtąd jest zorganizowana autobusowa komunikacja zastępcza.
Meta na przystanku autobusowym w Wiśle Oazie o 14.20. Wysiadły buty, pełne wody... ale i tak służyły ponad 4 lata i przez ten czas nie wiedziałem, co to znaczy mieć wodę w butach. Dziś sobie przypomniałem, hahaha. Zatem pora na ich zmianę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz