czwartek, 17 lipca 2014

457 trasa - 17.07.2014

Ochodnica - Osada Suchá - Klimkovci - Majtánky - Tábor - Kysucké Nové Mesto.

Musiałem poważnie przewertować encyklopedię, gdyż niektóre polskie mapy zaliczają teren, po którym dziś pójdziemy do Jaworników, a przecież w samej nazwie miasta, w którym kończymy trasę, są Kysuce.
Tak więc kolejne dreptanie Kysucami, a w tym przypadku to nic innego jak przedłużenie naszego Beskidu Żywieckiego, tylko po słowackiej stronie ma taką nazwę od rzeki Kysucy.
Idziemy w nieznane, jako, że jeszcze nikt z nas nie wędrował w tych okolicach, a z różnych publikacji wynika, że są to piękne tereny, zresztą tak jest na całej Słowacji.
Dotychczas tylko przejeżdżaliśmy pociągiem tędy do Żyliny, a dziś wysiądziemy wcześniej, bo na stacji Ochodnica i o 7.56 rozpoczniemy wędrówkę. Idziemy w trójkę.
Musimy początkowo iść bezszlakowo, bo interesujący nas zielony, będzie dopiero po przejściu 1 km.
Pogoda zapowiada w tym rejonie na dziś, po 17-tej burze, ale my w tym czasie będziemy już w swoich domach. Ma popsuć się po 12-tej, czyli mniej więcej tyle ile czasu potrzebujemy do przejścia. Wybieramy ten kierunek, bo tylko w Kysuckim Nowym Mieście zatrzymują się ekspresy i stamtąd łatwiej dostać się do Czeskiego Cieszyna.
Jest jeszcze chłodno, więc początek znakomity. Ochodnica to miejscowość urocza z takimi samymi ludźmi, bo o cokolwiek zapytaliśmy, wyjaśnieniom nie było końca.
Będzie trochę owoców na fotkach, takich jak wiśnie, maliny leśne. Będzie też zapomniana, a kiedyś bardzo popularna lwia paszcza - to kwiatek oczywiście.
Po przejściu asfaltem, betonem, w końcu w okolicach malutkiego zbiornika wodnego, wchodzimy na ulubiony trawiasty teren. Zaczyna się podejście w górę do Osady Sucha. Na jej końcu w miejscu zwanym Klimkovci, troszeczkę pobłądziliśmy, a to dlatego, że zazwyczaj na rozdrożach jest najsłabsze oznakowanie.
Klimkovci - 9.12. Wszystko bardzo szybko wróciło "na swoje tory" i już o 9.52 meldujemy się przy kapliczce w miejscu zwanym Majtánky. Tutaj zmienimy szlak na niebieski, chociaż wspólnie z zielonym biegnie od Klimkowców. Znaleźć właściwy niebieski to problem, bo całą swoją masą zakrył go spychacz, który próbuję ujeżdżać (hahaha). Potem nieciekawy fragment,  bo wąskim szpalerem wśród młodych drzewek, ale i to się kończy.
Słodkie maliny (mniam, mniam), bo dotychczas były bardziej kwaśne, o mało nie spowodowały, że kolejny raz poszlibyśmy niezgodnie ze szlakiem. Trasa jest jednak bardzo dobrze oznakowana i to, że jakoś dziwnie długo nie ma żadnych oznaczeń, rozjaśniło nam, że mamy się wspinać na górę. Przed nami wyryp, ale krótki okraszany malinami. Ta góra to Tabor, gdzie przybywamy o 9.52, a tam zastajemy budowę wieży widokowej. Jak zawsze na Słowacji, bardzo sympatyczni ludzie, szczegółowo nam wszystko opowiadają.
Wieża będzie w atrakcyjnym miejscu, bo już na dole widać Małą Fatrę, gdzie byłem 2 dni temu.
Teraz już tylko w dół. Nad głównym miastem regionu, zaczął się problem z dostępnością do szlaku z powodu zwózki drzew. Kierowca traktora pokazał nam skrót do miasta. Zatem nie pójdziemy do końca szlakiem, który jest sporym łukiem (ale wtedy nie byliśmy tego świadomi, jego traktor zagrodził nam właściwy szlak).
Schodzimy niesamowitym wręcz wyrypem, ale skróciliśmy drogę, tak, że zaraz za elektrownią, wchodzimy na teren dworca kolejowego. Zejście do Kysuckiego Nowego Miasta o 11.23. Mamy godzinę czasu do odjazdu pociągu. Moje koleżeństwo zostaje już na dworcu w bufecie, a ja idę szukać poczty, która okazuje się być na drugim końcu miasta. Dzięki temu zauważam, że to niegdyś popularne miasto przemysłowe z wielgachnym dworcem kolejowym, podupada. Z daleka widać piękne wieżowce, a ja wędruję między niskimi domkami, na których czas odegrał swoją rolę.
Wracam na dworzec, tak jak przyszedłbym szlakiem. Tam już czekało na mnie espresso.
Wspaniała trasa, wspaniałe towarzystwo i meta na dworcu kolejowym o 12.30.
Pociąg opóźniony, bo teraz Słowacy biorą przykład z Czechów i zaczynają porządki na kolei.
Jedno jest pewne, będziemy (a ja na pewno!) wracać na te szlaki kusyckie nieznane Polakom, bo są tego warte, mimo, iż nie ma na nich schronisk i innych tego typu obiektów... ale te widoki!!!


2 komentarze:

  1. widzę, że ciekawe dreptanie...ale mnie by nie wyciągnięnto w taki upal na żadne dreptanie...ja pod krzaczkiem...i wiele się nie ruszam...to dobry czas na czytanie książek....pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie pod krzaczkiem może być ciekawe, hahaha. Dzięki.

      Usuń