sobota, 10 sierpnia 2019

797 trasa - 09.08.2019

Brenna Ośrodek Zdrowia - Równica - Dwór Skibówki - Gościniec Równica - Zawodzie - Gościradowiec - Diabli Dołek - Ustroń Manhatan.

Taki widok pasma Czantorii, ale też i gór po czeskiej stronie granicy, można zobaczyć po wyjściu z lasu schodząc ze szczytu Równicy żółtym szlakiem.
W domu od dłuższego czasu odświeżam ściany, a że wymyśliłem sobie wzorki, to to trwa. Dziś przerwa w malowaniu, bo rano za oknem widać było bezchmurne niebo, a i prognoza pogody nic złego nie przewidywała. Myślałem wcześniej, by iść w piątek właśnie, ale do końca nie byłem przekonany. Za to rano krótka decyzja - idę. Idę, a głowie mi cały czas siedzi Mrozu ze swoją nową piosenką i ona będzie mi towarzyszyć cały czas, stąd zaraz na początku relacji znajdzie się też.
Wybrałem taki wariant, by zakończyć dreptanie w domu i dlatego pojechałem do Brennej, by przy Ośrodku Zdrowia, a właściwie przy pomniku wysiąść. Linea-Trans to przewoźnik, który pozostał jako jedyny dowożący pasażerów do Brennej po plajcie Transkomu. Wówczas kiedy konkurowały ze sobą, to Linea-Trans miał o wiele tańsze bilety. Dziś, kiedy pozostał jedynym, to wyśrubował ceny tak, że pobił nawet byłego rywala. Tak to jest z naszymi przewoźnikami, kiedy nie mają konkurencji.
Zaczynam przy pomniku z chwilą zadumy, zielonym szlakiem na Równicę o 8.58. Już teraz czuć w powietrzu, że będzie słoneczna patelnia przez dzień... no, ale będę miał sporo drzew, a w górze pewnie będzie chłodniej.
Za rzeczką zauważam sarnę, która widocznie nie przeżyła tutaj kolizji z jakimś samochodem i tak smutno mi się zrobiło na moment, ale Mrozu w uszach dalej siedzi, więc to mija.
Podchodzenie pod górę. Mozolne, ale spokojne. Spotykam gościa z koszem pełnym grzybów narzekającego, że wczoraj było ich o wiele więcej. Oj, żebym tak chociaż kilka znalazł przy szlaku, bo nie chce mi się oddalać w lesie. I nie zawiodłem się... tam, gdzie zawsze były i tym razem obrodziły. Plecak w sumie prawie pełny. Sporo jednak zostało, bardzo robaczywych. Susza swoje zrobiła, deszczu nie było długi czas i mamy robaczywki.
O 10.36 schodzę z zielonego szlaku na bezszlakowy skrót na szczyt Równicy. Tutaj też będą grzyby, ale przede wszystkim pojawią się widoki w stronę Błatniej, Klimczoka, a także widać Jezioro Goczałkowickie.
Te tereny znam od dziecka, bo tutaj co drugi dzień latem, kiedy borówki rosły, chodziliśmy je zbierać. Wstawało się o 3 nad ranem, by po 3 godzinach dotrzeć tutaj na cały dzień i potem 3 godziny z powrotem do domu na wieczór. Te wczesne pobudki męczyły mnie, a dziś to mile wspominam i z taką tęsknotą. Jakie to było wtedy ważne, że mogłem w ten sposób zarabiać na swoje książki, ubrania, które przez to, że zostały kupione za wypracowane przez siebie pieniądze - były bardzo szanowane.
Jest szczyt Równicy i jest już 10.50. Teraz tylko w dół. Na początek żółtym szlakiem, o którym na początku wspomniałem. Dziś słońce oświetla ciekawie Ustroń, więc zbliżeń na niego trochę będzie, w tym na mój blok, w którym będzie miała miejsce meta tej trasy.
Zatrzymuję się w Dworze Skibówki na portera i przy nim spędzę czas od 11-tej przez 40 minut. Siedząc w cieniu zrobiło się chłodno i w końcu poszedłem dalej.
10 minut później byłem już w Gościńcu Równica (dawniej schronisko), by w środku zrobić sobie fotkę z proporczykiem akcji dla Hospicjum św. Ojca Pio w Pszczynie.
Bardzo zostałem serdecznie przyjętym, a ja chciałem tylko pokazać proporczyk w budynku, który przez ogromny przedział czasu gościł tutaj turystów. Różnie to bywało... ale sentyment pozostał.
W drugiej połowie lat 90-tych tutaj właśnie przy schronisku przez kilka lat odbywała się impreza organizowana przez TVP2 "Tam gdzie biją źródła". Wychodziłem wtedy na górę w ramach tras.
Potem to wszystko przeniesiono do Nowego Targu i tam to upadło.
W Ustroniu każdego roku w dniu 15 sierpnia mamy namiastkę tegoż w postaci koncertu "Gdzie biją źródła". Ja niestety nie mogę w tym od lat uczestniczyć, bo w tym dniu zawsze pracuję, w tym roku też tak będzie. Będę dziś w miejscu mojej dodatkowej pracy, ale to później.
Na razie zaczynam schodzenie czerwonym szlakiem koło Kamienia. Dziś schodzi się dobrze, bo ziemia jest trochę mokra i nie jest wyślizgana tak, jak wówczas gdy jest sucho.
No niestety... nie potrafię przejść spokojnie obok ludzi, którzy wychodzą na Równicę w klapkach, bądź w cienkich sandałkach. Nie zejdziecie Państwo w tym po tych kamieniach i po tym nachyleniu stoku. Toteż niektórzy podobno mają dodatkowe buty w plecaku. Dobrze, ale plecak to nie miejsce na właściwe buty, tylko nogi.
Jedna z pań (na fotce zresztą) jutro ma 55 lat, bo sama o tym powiedziała, złożyłem życzenia, ale też takie o więcej rozsądku. W górach nie ma żartów. W każdej chwili może być załamanie pogody i co wtedy?
Na dole już, zgadałem się z jednym gościem, że jeszcze na początku lat 90-tych czerwony szlak prowadził inaczej, bo tuż obok Sanatorium Równica. Chciałem mu to pokazać i chlupnąłem do wody w potoku, ale szybko wstałem i zbyt mokry nie byłem.
Na Zawodziu, na wysokości kościoła jestem o 13-tej. Gościradowcem w dół, potem mostem nad rzeką Wisłą i o 13.13 docieram do Diablego Dołka. Jutro po południu tu będę jako członek załogi, a dziś jestem chwilowym turystą.
Dziś nie pójdę na rynek, ale do sklepu RTV, gdyż wczoraj wieczorem skończył żywot wzmacniacz, a bez muzyki w domu ciężko mieszkać. Jutro rano wzmacniacz będę miał. Potem jeszcze sprawa do załatwienia na targowisku i już ulicą Brody w górę. Od niedawna mamy kolejny nowy sklep - Pepco. Jeszcze w nim nie byłem i chyba długo nie będę.
W końcu melduję się w domu. Wita mnie moja Łatka, która już sporo za ten miesiąc co jesteśmy razem urosła. Poszła na swój tron odziedziczony po poprzednikach, ale potem nie chciała się przyznać do bałaganiku obok miski z jedzeniem. Przecież jest czyścioszka, co widać na ostatnim zdjęciu.
Zdjęcia ściany uświadomiły mi to, ile jeszcze muszę drobiazgowych malowań zrobić, by te wszystkie niedociągnięcia usunąć... a potem jeszcze wszystkie drzwi, bo już są brzydkie... itd. itp.
Przerwa w malowaniu na mnie dobrze wpłynęła, zwłaszcza poparta zbiorem grzybów i tak oto o 13.45 kończy się w domu ta dzisiejsza ciekawa trasa, a za oknem niesamowita patelnia. Dobrze, że już w domu.
 
 


6 komentarzy:

  1. Miło jest zobaczyć znane rejony, którymi niedawno się szło. Miałeś dużo lepsze widoki niż my na początku maja. Co do sandałów i klapków w górach to według mnie efekt niewiedzy jakie warunki mogą być w górach. Sam byłem świadkiem kilka lat temu jak sprowadzali kobietę w trzech bo zejść nie mogła po kamieniach, które nagle zrobiły się śliskie po drobnym deszczyku. To także efekt takiej naszej polskiej tradycji czyli "jakoś to będzie".
    PS Fajne wzorki na ścianach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałbym, że to ignorancja sygnałów dawanych wszędzie przez ludzi z górami związanymi.
      Bardziej mi się podobają wzorki ze ściany naprzeciw tej co widać na zdjęciu, bo są w ciepłych kolorach. Wiesz, najgorzej w domu zacząć coś sprzątać, coś malować, bo potem trzeba z konieczności kontynuować... ale kiedyś to trzeba zrobić.
      Wracając do trasy, to faktycznie na widoki narzekać nie mogłem i te grzyby...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Piękne tereny i ciekawie opisane.

    OdpowiedzUsuń