czwartek, 23 czerwca 2016

583 trasa - 22.06.2016

Štefanová - Šlahorka - Sedlo Medziholie - Veľký Rozsutec - Medzirozsutce - Pod Tanečnicou - Pod Tesnou Rizňou - Pod Pálenicou - Sedlo Vrchpodžiar - Štefanová.

Mała Fatra. Już niebawem minie 6 lat od mojego ostatniego wyjścia na Wielki Rozsudziec, stąd od kilku dni chodziły mi w głowie takie myśli, żeby to uczynić teraz. Tak się złożyło, że żadna z koleżanek i kolegów tym razem nie mieli wolnego czasu i dlatego idę sam... ale co to znaczy być samemu w takich miejscach... nie ma takiej możliwości, bo zawsze jest sporo ludzi. Zwłaszcza, że na Wielki Rozsudziec można wchodzić dopiero po 15 czerwca, wcześniej od 1 marca jest zakaz z uwagi na odradzającą się przyrodę po zimie, a Słowacy pod tym względem bardzo o to dbają.
Jadąc do Sztefanowej, już w autobusie uświadomiłem sobie, że zapomniałem czapkę na moją łysinkę a zapowiadają prawie 30 stopni, toteż pierwszą rzeczą jaką uczyniłem po przyjeździe był jej zakup. Dopiero potem start zielonym w stronę Szlahorki o 8.55. Nie jest ciepło jak na razie, słońce schowane za chmurami, ale tak sprytnie, że uniemożliwia mi focenie tego co przede mną. Zatem aż do Szlahorki (9.40) więcej fotek tego co za mną. Odcinek ten też jest odcinkiem stale pod górę i męczącym, po prostu go nie lubię.
Potem trochę widoków na Małą Fatrę i wreszcie po wyjściu z lasu widzę ważną dla mnie dziś górę. Wcześniej o 10.16 przychodzę na Sedlo (przełęcz) Medziholie. Zastaję tu sporą grupkę słowackich turystów, odpoczywających, ja natomiast po wypiciu kilku łyków wody z magnezem rozpoczynam wychodzenie na Wielki Rozsudziec czerwonym szlakiem.
Im wyżej, tym bardziej własny organizm zaczyna mi dokuczać. Całkiem nieoczekiwanie opanował mnie ogromny lęk wysokości, a tego już nie przeżywałem przynajmniej od 20 lat.
Nie iść dalej, zawrócić? - nie, absolutnie nie. Idę po czworakach, spotykam się z ogromną sympatią mijających mnie Słowaków, Czechów i to pozwala mi jednak w siebie uwierzyć. Kiedy już byłem mniej więcej w połowie, zbladłem i zacząłem się ze strachu trząść... i wtedy pojawiła się przemiła Słowaczka, która aż na górę dodawała mi otuchy, pozwalała lub nie pozwalała iść dalej. Myślę, że Mateńka ją tam na mojej drodze postawiła, jest przecież Królową i Przewodniczką moich tras.
Wtedy też pomyślałem o tym, że przez to, że nikt ze znajomych ze mną nie idzie, ja mogę jednak na szczyt dotrzeć, bo moi znajomi raczej robiliby wszystko, żeby mnie zawrócić... a to nie na tym polega. Zresztą jak ja miałbym w tym stanie teraz po tych skałach schodzić w dół...
Dobrze, że w niektórych miejscach były łańcuchy, bo mogłem iść wtedy normalnie. Z moją trasową opiekunką o 11.42 weszliśmy na szczyt Wielkiego Rozsudźca, pomodliłem się i jakby ręką odjął, lęk wysokości odpłynął ze mnie wraz ze wszystkimi jego skutkami.
Czegoś takiego się nie zapomina i przez to ta akurat trasa będzie co jakiś czas przeze mnie analizowana pod kątem błędów... może to, że wcześniej nie robiłem odpoczynków, a może jeszcze coś innego.
Taki pech, że osy zrobiły sobie gniazdo pod szczytem, a przez to miejsce trzeba było przejść 2-krotnie, też to trochę mnie drażniło widząc latające pasiaki dokoła całego ciała. Ktoś ze Słowaków powiedział, żeby się nie bać, bo one ludzi nie żądlą i chyba tak jest. Żegnam się z miłą panią i schodzę dalej czerwonym, tym razem już bez lęków, ale osłabiony rozpamiętywaniem niedawnej sytuacji.
Nic nie pisałem dotąd o widokach, ale miałem ich mało trzymając się podłoża, a w sumie były nieciekawe, trochę zamglone. Za to kwiaty Małej Fatry w pełnej krasie, jak co roku o tej porze.
Na Przełęcz Międzyrozsudźce zszedłem o 12.50. Patrzę na Mały Rozsudziec, ale nikt dziś mnie nie namówi na wchodzenie tam. Niebieskim idę dalej w stronę Dier. I tak Pod Tanecznicą jestem o 12.58. Będzie wąwóz z potokiem, który w dalszym biegu jest pięknie upstrzony drabinkami, łańcuchami, a przede wszystkim wodospadami. Są to Górne i Dolne Diery. Ja dojdę tylko do początku górnych, gdyż nie chcę już dziś żadnych dalszych drabinek ani łańcuchów. O 13.39 w miejscu zwanym Pod Tesnou Rizňou (13.39) zaczynam dalsze schodzenie kolorem zielonym, a Pod Palenicą (13.50) opuszczam wąwóz. Teraz lasem z przyjemnym chłodem. Słońce już teraz normalnie świeci i wiem, że na dole czeka mnie patelnia. Tak też się stało, na Przełęczy Wierchpożiar już idę w pełnym słońcu. Tam też o 14.26 zmieniam kolor kolejny raz, tym razem na żółty i nim dojdę do Sztefanowej. Pętlę zamknę o 15.40.
Mam 1,5 godziny czasu do odjazdu autobusu, który spędzę w towarzystwie poznanych wcześniej w górze ludzi i oczywiście przy Złotym Bażancie. Rozmowy mają to do siebie, że czas szybko przelatuje i tak też się stało.
Mimo przeszkód, jestem ogromnie szczęśliwym, że nie poddałem się, choć było ciężko.



2 komentarze:

  1. Twoja wiara jest taka że może być przykładem dla innych, jak wiesz ja z tego czerpię siły. Kiedyś byłam na Małej Fatrze, ale nie na tej górze bo dla mnie jest niedostępna. Dziękuję za pokazanie siły życia, twojej i tej w przyrodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że moja wiara jest tak samo silna jak Twoja. A Wielki Rozsudziec jeszcze kiedyś pokonam, może nawet w tym roku. Dzięki, że jesteś i z serca pozdrawiam.

      Usuń