Międzybrodzie Żywieckie - Żar - Porąbka - Hrobacza Łąka - Przełęcz U Panienki - Kozy.
Po długiej przerwie Beskid Mały.
Gdybym nie był umówiony z koleżanką pewnie bym wrócił do domu, gdyż w drodze do autobusu całkowicie odebrała mi chęć dreptania klepsydra mówiąca o śmierci mojego dobrego kolegi, 5 lat młodszego. Fakt, że już dawno nie widzieliśmy się... ale taka wiadomość potrafi zwalić z nóg.
No, ale umówiony pojechałem i bardzo dobrze się stało, bo przynajmniej w miłym towarzystwie odreagowałem.
Zaczęliśmy w Międzybrodziu Żywieckim o 9.35 wychodzeniem szlakiem czarnym na Żar, ale tylko do wysokości dolnej stacji kolejki. Mieliśmy kilka wariantów na wypadek gdyby kolejka nie jeździła... ale była i o 10.05 jako jedyni pasażerowie mogliśmy dać jej wywieźć się na górę. Poprzednim razem był taki tłok, że jechaliśmy jak śledzie w beczce, a dziś na luzie i mogłem trochę pofocić z wagoniku.
Im wyżej, tym więcej mgły, ale to dodawało specyficznego, pozytywnego uroku. U góry byliśmy po 7 minutach. Spoglądamy na jezioro na szczycie Żaru, widoków specjalnych brak, więc zgodnie z pierwotnym założeniem zaczynamy schodzenie czerwonym szlakiem (10.17) nad zaporę w Porąbce.
Miło się schodziło, choć w miejscu gdzie 19 lat temu osunęła się ziemia w trakcie słynnej powodzi, było trochę nieciekawe zejście ze skały ze względu na śliskość podłoża.
Po przejściu przez zaporę, żegnamy czerwony szlak i odtąd (11.20) aż do końca pójdziemy żółtym. Tym razem pod górkę na Hrobaczą Łąkę. Zaczyna mżyć, ale co to dla nas... skóra nawilgnie i będzie zdrowsza. Sam szczyt w chmurach. Przybywamy do schroniska o 13.00 i będziemy tam przez 15 minut. Z niepokojem stwierdzam, że od lat nic się nie zmienia. Dalej brud do tego stopnia, że zamówienie zwykłej herbaty i jej wypicie, mogłoby wywołać kłopoty żołądkowe. Chodzi cały czas o brud na zapleczu, za okienkiem. Za to piwo z butelki można i z tego skorzystałem.
Nie mam szans na zobaczenie w pełnej krasie krzyża 3 tysiąclecia, więc od razu idziemy do Przełęczy U Panienki (13.30) i potem dalej schodzimy do Kóz.
Mżawka raz mniejsza, raz większa, mgła tak samo, tylko chmura została na Hrobaczej. Już w centrum Kóz żegnam koleżankę, gdyż ta jeszcze musi kawałek podlatywać na przystanek skąd odjedzie jej autobus, a ja via Dom Kultury do Urzędu Gminy, przed którym o 14.39 melduję się na mecie tej niepowtarzalnej i pięknej, jakże innej trasy.
A już myślałam że po Kysucach zatraciliście wspólne zainteresowania. Świetnie, oby tak dalej. Pozdrawiam, zawsze ta sama miłośniczka waszych wędrówek.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś zwątpić?! Pora trochę przypomnieć sobie szlaki po polskiej stronie, a niektóre przejść po raz pierwszy. Też pozdrawiam i dziękuję za wizytę z wpisem.
Usuń