czwartek, 19 marca 2015

506 trasa - 19.03.2015

Korňa - Živčáková - Turzovka.

Bardzo ważna, życiowa trasa - pielgrzymka dziękczynna do Królowej Pokoju na Żiwczakową. Podczas 490 trasy, ostatniej w 2014 roku, w źródle z uzdrawiającą wodą z chorób oczu, nabrałem jej, aby podzielić się z najbardziej potrzebującymi. Jedna z moich koleżanek kilka miesięcy temu, straciła wzrok w jednym oku i stan ten coraz bardziej się pogarszał. Lekarze nie dawali żadnych szans na uratowanie, wręcz przeciwnie... przy tych zdarzeniach jakie nastąpiły, wg. medycyny był to proces nieodwracalny.
Koleżanka wiedząc o moim uzdrowieniu sprzed ponad roku, zawierzyła bardzo mocno Królowej Pokoju, całkowicie Jej się oddając w opiekę. Pomogła w tym woda dostarczona przeze mnie. Efekt taki, że po 5 miesiącach, dokładnie 8 marca tego roku dostałem wiadomość, że odzyskała wzrok.
To wszystko działo się podczas jej pobytu na leczeniu w cieszyńskim szpitalu. Lekarze stwierdzili, że to co się stało, można nazwać cudem, po słowacku "zazrak".
Znając żarliwość, wiarę koleżanki, jakoś dziwnie byłem spokojny i nie przyjmowałem do wiadomości, że nie odzyska wzroku. Podtrzymywałem ją na duchu, że nie może do końca poddać się, gdyż Matka Zbawiciela jest z nią, skoro po przemywaniu oka, proces chorobowy zatrzymał się.
Nie może ona niestety z innych powodów pojechać jeszcze na Żiwczakową z podziękowaniem, więc podjąłem się tej misji w jej imieniu, skoro byłem tą iskrą zapalającą wiarę u niej.
I to podziękowanie miało miejsce dzisiaj. Z nieukrywaną radością, wręcz rwałem się do tej podróży, tym bardziej, że sam takiego uzdrowienia tam doznałem. Towarzyszy mi koleżanka, z którą od czasu do czasu wspólnie wędrujemy. Była tam również ze mną rok temu, kiedy to ja dziękowałem za swoje uzdrowienie.
Rozpoczynamy wszystko w Korni o 8.40 sprzed tamtejszego Urzędu Gminy, gminy, która w w ubiegłym roku obchodziła swoje 60-lecie.
Słońce świeci, nie jest ani za ciepło, ani za zimno, więc dobrze pójdzie się pod górę. Obok dawnego drewnianego kościoła focę kilka kotów, których nie wiem dlaczego, tam jest zawsze sporo.
Potem na modlitwę wstępujemy do aktualnego murowanego kościoła i już potem śmigamy pod górkę. Czuję się, jakbym miał skrzydła. Jeszcze nigdy z tak wielką radością i ochotą tam nie wychodziłem.
Rozważając różne życiowe sprawy, dotarliśmy do ciągle budującego się Sanktuarium, które ma być kościołem Matki Kościoła. Jest szansa, że w tym roku wszystko zostanie ukończone. Stamtąd już tylko kawałek do źródeł z uzdrawiającą wodą. Mamy butle, butelki, więc obciążenie na drogę powrotną będzie porządne. Przed nami ludzie, którzy zaskoczyli nas ilością butelek jakie przynieśli ze sobą. Nie każdy ma możliwości dreptania tutaj co 2 lub 3 miesiące, więc to rozumiem.
Z tym, że sama woda, bez silnej wiary, nic nie da. Matka Zbawiciela w jednym z tutejszych objawień podała warunki, jakie muszą być spełnione, by to "zadziałało". A nam współczesnym, którzy za Boga mają często telewizor, trudno to będzie przeskoczyć, a potem zdziwienie, dlaczego, akurat na mnie to nie działa...
W grudniu odkryłem skrót do źródła ocznego, więc lasem schodzimy w dół i trafiamy właściwie. Ucałowałem wodę z tego źródła, gdyż wielkiej rzeczy koleżance dokonała. Z namaszczeniem nabieram jej do kolejnych butelek. Cieszę się, gdyż tak dziwnie mi było do tej pory, że zostałem dotknięty łaską uzdrowienia, a teraz już jest druga osoba z moich bliskich i to jest ogromny powód do radości. Do radości, że można zaufać, że można zawierzyć.
Ciężkie te nasze plecaki. W moim ciężar powiększył się o prawie 10 kg i teraz muszę uważać, bo zmienił się środek ciężkości. Z drugiej strony - przynajmniej nie będę się garbił...
Wreszcie jesteśmy przy kaplicy Królowej Pokoju, w miejscu, gdzie objawiła się Ona po raz pierwszy 01.06.1958 roku. Zaczyna się różaniec, po chwili dołączamy do modlących się.
Oczekujemy kobiety, Czeszki, którą już dziś spotkaliśmy w pociągu do Czadcy, a którą już kilka razy spotkaliśmy wcześniej wchodzącą boso na szczyt. To jest jej rodzaj pokuty błagalnej za grzechy kogoś z członków rodziny i ma taką łaskę u Pana, że nic nie ima się jej stóp. Kiedyś spotkaliśmy ją wchodzącą boso przy dwudziestostopniowym mrozie. Takie wchodzenie jej tempem, zajmuje kilka godzin. Potem tyle samo trzeba zejść... a na nogach ani śladu odmrożenia, niczego. Jej silna wiara nie pozwala na jakąkolwiek zmianę na stopach, wbrew prawom fizyki. W Czadcy dziś nasze drogi rozeszły się, bo wybraliśmy inne drogi wejścia. Czekaliśmy na nią w kaplicy i w końcu przyszła bosa, podparta kulami, a radość bijąca z jej twarzy, z tego, że dotarła, mogłaby skruszyć najbardziej zatwardziałe serce. Będzie na jednym ze zdjęć w czerwonej kurtce i słońce tak oświetli jej bose stopy, że są bielutkie.
Potem o 11.00 rozpoczyna się msza święta celebrowana przez Ojców, Ondreja i Lubosza. Poza sezonem rzadko tutaj bywają msze, ale dziś jest, z okazji św. Józefa. Moja mama, gdyby żyła, miałaby dziś 102 lata.
W czasie tej mszy proszę Królową Pokoju o dalsze łaski, szczególnie dla tych chorych, którzy aktualnie są w ciężkim stanie, a należą do kręgu moich bliskich. Oczywiście dziękuję za odzyskanie wzroku przez koleżankę.
Ojciec Ondrej (jak zawsze) wygłosił piękną homilię. Na podstawie życia św. Józefa - nie trzeba wiele mówić, ale swoim życiem, swoją postawą, można dać piękne świadectwo wiary.
Po mszy, jak zawsze sympatyczne spotkanie z ludźmi tak samo związanymi z Żiwczakową, jak ja. Jesteśmy znajomymi na facebook'u, ale żywy kontakt, choć krótki jest szczególnie ważny.
Ucieszyłem się, kiedy powiedzieli mi, jak bardzo radują ich moje opisy tego miejsca na prowadzonym przeze mnie tym właśnie blogu, a także na fb. Radują ich opisy także tych wszystkich miejsc, skąd są relacje i taka akceptacja jest bardzo ważna. Jest oczywiście także dawno nie widziany Alex.
Po spotkaniu i złożeniu życzeń wielkanocnych, pożegnaliśmy się i o 12.10 rozpoczęliśmy schodzenie do Turzowki pątniczym szlakiem, zresztą najbardziej przeze mnie lubianym do schodzenia, szczególnie, że pod koniec można podziwiać szeroką panoramę tego miasta.
W Turzowce jesteśmy o 13.40 i mamy trochę czasu, więc wstępujemy do znanej nam kawiarni na espresso.
Potem już tylko ulica Beskidzka, a tam na przystanku autobusowym o 14.04 kończymy tę jakże piękną trasę-pielgrzymkę. To było takie przeżycie, że nawet nie czułem ciężaru plecaka z wodą.

3 komentarze:

  1. Mimo wszystko, kolorowo było, a woda znowu pomóż może kilku osobom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pielgrzymka jak zawsze piękna... Co do homilii Ojca. to ja go tak nie rozumie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mało słuchasz słowackiego... języka oczywiście, nie poety, bo ten przez duże S. Pozdrawiam Cię.

      Usuń