Beskid Śląski. W miniony czwartek ta trasa miała mieć miejsce, ale tak źle się czułem, że po wyjściu z domu... zaraz do niego wróciłem. Dziś już zupełnie inna sytuacja. Perełka rano mnie obudziła i rześki wyruszyłem... w końcu!
Jest sezon grzybowy i z taką nadzieją rozpoczynam wędrowanie na przystanku kolejowym w Wiśle Dziechcince o 7.55. Idę szlakiem żółtym wzdłuż płynącej obok Dziechcinki. Najpierw focę część z obecnych tutaj willi, potem elektryków z Taurona, a potem już tylko widoki górskie, a także grzyby w różnych kolorach i postaciach. Do tego należy dodać kolorowe kwiaty i trzeba się zastanowić nad tym, co jest bardziej kolorowe - kwiaty czy grzyby.
Napotykam kolonię maślaków w ilości kilkudziesięciu sztuk. Nie jest możliwe sfocenie tego wszystkiego, więc pstrykam tylko pojedyncze egzemplarze. Z maślakami o 9.28 wychodzę na Kobylę Sałas i tam spotykam gościa z 2 koszami prawdziwków. Tak... ale on poszedł na grzyby, a ja zbieram tylko to co przy szlaku. Od Sałasu idę starą wydeptaną ścieżką w kierunku byłej celmowskiej bacówki... zresztą, ją minę po czasie. Kilka psów mnie właśnie tam zaatakuje... ale cóż znaczy rozmowa i perswazja międzygatunkowa, hahaha!
Na Małym Stożku o 9.50 zmieniam kolor szlaku na czerwony i tak o 10.10 minę Cieślara a o 10.45 szczyt zwany Wielkim Soszowem. W nagłówku napisałem "Soszów", gdyż Mały Soszów jest trochę dalej, a zbierając grzyby, nawet się go nie zauważy.
Nigdy nie lubiłem Lepiarzówki, a wchodziłem tam kiedyś ze względu na sympatyczne psisko - Maksia. Dziś Maksia nie było, ale ludzie mówili, że już go nie ma... po ukąszeniu kleszcza.
Prawda, nieprawda... nie wiem. Jedno jest pewne - TAK NIEPRZYJEMNEJ OBSŁUGI KLIENTA raczej rzadko się gdzieś indziej spotyka. Kobieta, która pewnie jest szefową - nie potrafi odpowiedzieć na zwykłe pozdrowienie "dzień dobry". Jej mina zniechęca do czegokolwiek. Zaczyna obsługiwać klienta przede mną, po czym wychodzi na zaplecze i po jakimś czasie... ktoś się zainteresował tym, że są ludzie w kolejce... i może trzeba będzie ich obsłużyć... Trzeba było 2 z personelu, żeby dokończyć transakcji przede mną.
Zgaszona kobieto!!! Jeśli masz problemy (bo kto ich nie ma?)... to zostaw to sobie... a o ludzi, dzięki którym żyjesz (bo płacą i to sporo!) dbaj! A jak nie, to zwiń interes... w końcu na Soszowie są aż 3 rywalizujące podmioty.
Doczekałem się espresso, lurowate, w dodatku bez wymaganej wody i o 10.56 opuściłem Lepiarzówkę. Trochę niżej jest schronisko na Soszowie, gdzie tylko wstępuję po pieczątkę (11.07).
Dawniej na Soszowie (właśnie w schronisku) było przyjazne miejsce turystom... dziś już tak nie jest. Rywalizacja 3 a nawet 4 spowodowała nieakceptowalną interpretację obsługi.
Przełęcz Beskidek mijam o 11.55, potem wyryp pod Wielką Czantorię, ale na szczyt nie wychodzę, tylko skrótem idę na Stokłosicę do górnej stacji kolejki... a ile TU BYŁO GRZYBÓW, hohoho!
Skrótem ponownie dochodzę do czerwonego szlaku i... szlag mnie trafia z powodu płaczu małego dziecka (nie ma 2 lat), któremu "matka" odeszła dziesiąt metrów do przodu i każe mu iść, a ono boi się tłumów wędrujących na szczyt Wielkiej Czantorii i z powrotem. Nie miała prawa z tym maleństwem tu wyjechać, gdyż wiadomo, że dzieci do 2 lat nie mogą pokonywać wysokości do tysiąca metrów, a powyżej tysiąca do sześciu lat. W przeciwnym wypadku rodzice sami swoim pociechom fundują wady serca.
Na tym czerwonym odcinku szlaku do stacji nie ma pozdrowień turystycznych... jest tylko nieokiełznana wola sobiepaństwa. Przykre to...
Nie chcę być z tym "motłochem" (to nie jest złe określenie, zwłaszcza, gdy kilkuletnia dziewczynka kamieniami rzuca w nogi, w moje też i nikt z rodziców nie reaguje!!!) i gdy o 13-tej dojdę do kolejki to zaraz kupuję bilet w dół (kolejny prysznic - 14 złotych w dół... tego nigdzie nie ma). Naprawdę, następnym razem zastanowię się, czy ma sens wyjeżdżanie lub zjeżdżanie tym wyciągiem.
Zjazd w dół trwał 10 minut pomiędzy 13.09 a 13.19.
Zjechałem w dół do Polany i na parkingu o 13.24 będzie meta tej trasy. Teraz tylko do domu i przyrządzanie grzybowych pychotek.
AAA... na Małym Stożku też są stonki ??? Myślałem, ze tylko u mnie w ogrodzie...
OdpowiedzUsuńPS Czemu pan tego esspresso nie luchnął w Cieślarówce u pani Ali. Pewnie obsługa byłaby milsza, a lury te z pewnie by panu nie podała :)
pozdrawiam z Wiseł
Czemu??? Nie wiem... u pani Ali na pewno byłoby znakomite, ale tym razem tam się nie zatrzymywałem. Dzięki za wizytę i też pozdrawiam.
UsuńPS - stonki nie widziałem od kilku dziesiątek lat, stąd to zainteresowanie.
Rzeczywiście stonki też bardzo dawno nie widziałam. Zjadłabym trochę tych grzybków. Ciekawa wycieczka.
OdpowiedzUsuńOoo! Witam, bo już myślałem, że o mnie zapomniałaś. Wiesz, po miesiącu te grzybki nie byłyby ciekawe, hahaha. Cieszę się, że tu zajrzałaś.
Usuń