net.worldsong, to taka impreza-zabawa dla zamkniętej grupy miłośników piosenki z całego świata, ale szanująca języki ojczyste. Przed laty kolega Sven z Oslo poszperał w internecie i stworzył grupę ludzi, po jednym z każdego kraju, którzy w to weszli. To tak w skrócie. Piosenka polska już po raz 4 zwyciężyła (tym razem "Hello" Maryli Rodowicz) i dlatego na mnie ciąży obowiązek przeprowadzenia kolejnej, już 21 edycji (średnio 4 edycje na rok). Trzeba zebrać 21 osób, w tym 7 czynnych zawodowo profesjonalistów, 7 tych, którzy wykształceni muzycznie nie pracują w swoich zawodach i 7 fanów piosenki.
Po raz drugi przyszedł mi z pomocą kolega, który zna muzyczne środowisko Krakowa i dlatego Kraków po raz drugi zostaje wybranym na miejsce edycji. Wczoraj odbyło się eliminacyjne przesłuchanie nagrań piosenek z 59 państw, bowiem Polska z racji zwycięstwa poprzedniej edycji i jako gospodarz ma zapewnione miejsce w finale. Przywiozłem te nagrania i materiały z tym związane do dawnej polskiej stolicy rano, przekazałem je koledze, bowiem nie mogę uczestniczyć (kolega zresztą też) w czynnościach eliminacyjnych. Do mnie należeć będzie za miesiąc przeprowadzenie finału na łączach internetowych i głosowanie.
Przekazałem i ... jestem wolny do czasu uzyskania wyników. Jeszcze w domu pomyślałem sobie, że rozpocznę wędrówkę po Krakowie od Kopca Wandy, bo nigdy na nim nie byłem, ani na żadnym innym tego rodzaju kopcu. Życie jednak stawia niespodzianki, bowiem okazało się, że nie mam możliwości dojechania tramwajem do Nowej Huty, gdyż ktoś swój samochód tak blisko postawił szyn tramwajowych, że kursy zostały przerwane. Toteż stojąc w tunelu pod stacją Kraków Główny postanowiłem pojechać w przeciwną stronę do Łagiewnik.
Gdyby nie przesłuchania, dziś byłbym na pogrzebie znajomej, która zmarła na skutek powikłań ukąszeń kleszcza. Pomyślałem sobie, że należy Jej Duszę powierzyć Bożemu Miłosierdziu i dlatego pojechałem właśnie tam.
Właśnie tam u św. siostry Faustyny o 9.47 rozpocznie się ta trasa (w tym samie prawie czasie co pogrzeb).
Lżejszy o powierzenie mogłem iść dalej. Wybrałem wariant warszawski, czyli to co zawsze czynię w stolicy. Mianowicie kupuję bilet dobowy i jeżdżę tramwajami, autobusami do woli.
W Krakowie będę jeździł tylko tramwajami. O 10.37 najpierw 19-tką a potem 10-tkę pojadę w końcu na Kopiec Wandy.
Tutaj muszę wtrącić, że na poprzedniej trasie bardzo dużo przedstawicieli fauny obcowało z nami, zwykle pieski, a żadna fotka tego nie ujęła. Dziś będzie odwrotnie, od momentu wrony z orzechem w dziobie (nie chciała się ze mną podzielić) ptactwa lądowego i wodnego będzie sporo.
Zaskoczony na końcowym przystanku Kopiec Wandy widzę, że stamtąd nie ma przejścia w żadnym kierunku. Jest tylko pętla tramwajowa. Nie zważając na nic, łamiąc wszelkie zasady bezpieczeństwa, przechodzę na przystanek tramwaju linii 21, a stamtąd już mogę do celu dojść.
Usypane wzniesienie ma dróżkę szerokości 1 buta, a ta jest śliską, można wywinąć orła większego niż ten na szczycie. Toteż po czasie wychodzę na szczyt po trawie (11.45), a tam jest dron i jego pan. Po raz pierwszy mogłem zapoznać się z tym urządzeniem i żałuję, że nie mam takiego, bo mógłbym na niektórych trasach użyć go robienia zdjęć miejscom naturalnie niedostępnym. Tutaj przypomina mi się gość, który za pośrednictwem drona zrobił zdjęcia niedźwiedziom w Bieszczadach.
Schodzę oczywiście po trawie i zastanawiam się nad tym, jak można było tak ważne miejsce w Krakowie odciąć od świata, od turystów... żeby ponownie zejść na pętlę tramwajową i nie ganiać między szynami, zszedłem w dół przez chaszcze.
Tym samym tramwajem linii "10" odjeżdżam (12.00) do przystanku "Wawel". Na Wawelu jestem o 12.35.
Nie będę wchodził nigdzie, poza restauracją (espresso), bowiem cały czas czekam na telefon od kolegi.
Najwięcej czasu wizualnego będzie na terenie Wawelu i jego okolicy... i te Tatry widoczne z Wawelu!!!
Potem ulicą Grodzką przejdę na rynek, a tam kiermasz przedświąteczny. Z ciekawości zapytałem stangretkę, ile kosztuje przejazd kolaską, w końcu kółeczko nie zajmuje nawet 40 minut. 200 zł od kursu. Stwierdzam, że to jeden z najlepszych zarobków w Polsce, choć tego nie neguję!!! Kiedyś się przejadę z grupą, bo wtedy 200 rozkłada się na ilość osób jadących.
Przechodzę do ulubionej kampanii piwnej (14.20), w Krakowie zwanej kuflową, bo tutaj o 15-tej mam się spotkać ze wspominanym wcześniej kolegą. Zamawiam litrowe tyskie i placki po zbójnicku.
Ludzie!!! placki 1 porcja, a 3 osoby najedzą się. To nie jest placek tylko plac . Przepyszne, z gulaszem i... po raz pierwszy widzę je z dodatkowo z sosem grzybowym. Pychotka! Kapelusze podgrzybków w całości... niebo w gębie i tak jak w Karczmie Ochodzita w Koniakowie chodzę na zupę borowikową, tak w tym tutaj miejscu będę zamawiał właśnie to. Nieważne, że potem wstanie z miejsca będzie problemem, że brzuch ponownie powiększy się o hohoho... ważny smak i radość z jedzenia. Potem gratisowo była jeszcze szarlotka z czekoladą i kieliszek wiśniówki. Wszystko zmieściłem.
W tym czasie nadszedł kolega z wynikami i gdyby nie to, że wśród finalistek znajdzie się brytyjska "Carry Fire" Roberta Planta, pewnie na dworzec musiałby mnie zanieść, a tak dostałem wiatru w żagle.
Meta tutaj po przyjściu kolegi o 15.20.